sobota, 6 czerwca 2009

Artykuł pierwszej potrzeby

Przed 22- pojechałam do apteki po coś mocnego od bólu gardła, coś do ssania, bo Orofar ani Tantum Verde nie pomagało na Łukasza bolącego migdałka.
Apteka całodobowa jest na Wallenroda, niedaleko nas.
Kiedyś pojechaliśmy z Łukaszem do niej wieczorem aby wykupić receptę, bo jednak okazało się, że bez antybiotyku nie wyzdrowieję. Apteka zajmuje duże pomieszczenie i droga od drzwi do lady to ładnych kilkanaście metrów. Powiedziałabym, że ze 30 metrów najbidniej.
Wieczorem zamykają drzwi apteki i otwierają okienko w drzwiczkach, a sprzedawca musi biegać od drzwi, przez całą tą przestrzeń aż do półek, potem wraca z lekami, musi jeszcze zainkasować pieniądze, wydać resztę. Apteka wyspecjalizowała się tak sprytnie, że przy drzwiach jest mini-domofon, pani aptekarka - jak już znajdzie leki - mówi przez niego cenę i pyta z ilu wydać. Potem wraca z lekami i resztą za jednym zamachem. Czasem o coś dopytuje przez ten głośniczek, w każdym razie pozwala on jej uniknąć zbędnych kilometrów.
Popatrzyliśmy z Łukaszem, jak aptekarka biega w tą i z powrotem i zaświtała mi myśl, że czasami ludzie przychodzą do apteki całodobowej po jakieś błahostki. Bo im się zamarzy kupić witaminy o pierwszej w nocy, albo jakiś kosmetyk. Niby co to kogo obchodzi, apteka całodobowa, więc można kupić w niej cały asortyment w dowolnym momencie. Ale jednak ktoś w tej aptece musi pracować, biegać po nocy, przynosić mniej lub ważne leki. A przecież - nawet pracując na zmianie nocnej, człowiek ma potrzebę wyciszenia się i zaśnięcia. Wiem, bo sama przepracowałam kilka nocek, od czasu do czasu mi się zdarzało i nie było to najprzyjemniejsze doświadczenie.
Zrobiło się nam szkoda tej aptekarki. Zwłaszcza gdy pomyślałam, że na pewno mnóstwo ludzi przychodzi w nocy po prezerwatywy. Niedaleko jest miasteczko akademickie, w blokach obok mieszka mnóstwo młodych ludzi. Na pewno przychodzą tylko po prezerwatywy i zawracają w nocy głowę. Wymyśliliśmy wtedy, że powinni powiesić na okienku w aptece kartkę z tekstem:
"W nocy sprzedajemy tylko leki pilnie potrzebne w nagłych wypadkach. Prezerwatywy nie są pilną potrzebą w nagłym wypadku."
I aptekarz miałby spokojną noc.
Dzisiaj pod drzwiami apteki zjawił się ojciec z synkiem. Takim maluchem, może 6-cio letnim. Taki w ciekawskim wieku, kiedy dzieci zadają mnóstwo pytań i drążą każdy temat. Nawet tematy niewygodne.
Mały rozejrzał się po przedsionku apteki i zobaczył automacik - mały automat z prezerwatywami wiszący na ścianie. Przyjrzał się mu dobrze, po czym zapytał ojca:
- Tato, co to jest?
Spojrzałam na obiekt jego zainteresowania i pomyślałam, że apteka widocznie doszła do takich samych wniosków, jak ja kilka miesięcy temu i powiesili dobie prezerwatywomat, aby żądni wrażeń mężczyźni nie ganiali ekspedientek dla tak prozaicznych akcesoriów. Zanim mały o to nie zapytał, nawet nie zauważyłam, że automat tam w ogóle wisi.
No ale właśnie: co to jest tato? Jak ty tato z tego wybrniesz?
Przeniosłam wzrok na ojca, zaciekawiona, jak też odciągnie uwagę chłopca od tego - jakże dorosłego - urządzenia i co w ogóle powie małemu, dla zaspokojenia jego ciekawości!
Ojciec zawahał się chwilę, po czym odparł, że jest to automat, do którego wrzuca się pieniążki i wylatuje z niego coś. Dla dorosłych. Ale działa zupełnie tak, jak automaty z cukierkami dla dzieci.
- A co jest w tym? - drążył temat dzieciak
Ojciec dyplomatycznie, nie zrażony tym, że dzieciak nie odpuszcza, a ja słucham z uwagą - odrzekł, że jest to coś dla dorosłych i nadal podkreślał, że dla dzieci są takie same automaty z cukierkami. A mały zażyczył sobie, aby tata mu kupił takie coś z automatu.
Upss... Mamy problem! :)
Tata ze stoickim spokojem powiedział małemu, że nie kupi mu nic z tego automatu.
- A dlaczego nie? - dopytywał mały powoli uderzając w płaczliwy ton.
- Ponieważ nie używamy takich automatów.
- Proszę cię, kup mi! - miauknął mały, ale ojciec twardo podtrzymywał swoje stanowisko tłumacząc małemu, że nie używają tych automatów. Pomyślałam, że prościej byłoby powiedzieć małemu, że automat się zepsuł, na pewno by już nie chciał z niego kupować, ale jakoś ojciec na to nie wpadł. Może nie chciał dzieciaka okłamać...? Chwalebne.
- A dlaczego? - nie odpuszczał mały
- Ponieważ są lepsze sposoby wydawania pieniędzy niż wrzucanie ich do tego automatu, Adasiu. - odpowiedział pouczająco ojciec.
- A jakie? - lawina pytać ze strony małego nie kończyła się.
- Na przykład pójście na koncert. - usłyszałam odpowiedź, ale w tym momencie mały głośniczek koło drzwi powiedział do mnie:
- 16.50 z ilu wydać? - i to oderwało mnie niestety od tej fascynującej rozmowy dydaktycznej. Z żalem grzebnęłam w portmonetce i powiedziałam, że mam tylko 20 zł, bez żadnych drobnych. Pani przyturlała się ze Strepsilsem, zapłaciłam i wyszłam, ciesząc się w duchu z ciekawego widowiska.
Jak by nie patrzeć dzisiaj jest w Lublinie Noc Kultury!
Miałam więc niezgorsze przedstawienie z tej okazji. :)
Strepsils Intensiv Łukaszowi pomógł. Nocna wizyta w aptece okazała się nie tylko ciekawa, ale też owocna.

Brak komentarzy: