poniedziałek, 28 grudnia 2009

Zmora

Dzisiaj w pracy moja kochana przyjaciółeczka Ewa... nastraszyła mnie!!!!
Co za dobra kobieta!! Nastraszyła mnie jakąś zjawą!!
I to jaką! Zjawą małej dziewczynki, która pojawia się gdzieś pod Mielcem na trasie.
W ramach zemsty na mojego bloga powrócił straszliwy zegar - postrach Ewy. Nie pamiętam, z jakim to strasznym filmem się ci kojarzy, ale na pewno ty pamiętasz, więc jesteśmy kwita!
Ewuś - ze specjalną dedykacją dla ciebie, bo Łukasz mówi, że ta dziewczynka rzekomo pojawiała się przy szosie, którą ja jeżdżę do Mielca! Na wjeździe od strony lasów janowskich.
A ja ostatnio jechałam tamtędy w zeszły wtorek, tuż przed północą. Sama! I nawet trochę miałam dreszcze, przejeżdżając przez lasy za Niskiem. Trochę było tam strasznie o tej porze dnia... Właściwie to nocy.
Po drodze minęłam stado dzikich zajęcy, tylko ich oczy świeciły - takie mętno-zielone. Potem spotkałam sarenkę, która stała sobie na poboczu i tylko grzebała nóżką i kiwała łebkiem, bez żadnego zamiaru ucieczki. Potem jeszcze był jeden samotny królik, który kicał sobie dziarsko po poboczu, a wielki był, jak na królika! Aż się zdziwiłam. A nie, dzikie to są zające. A na koniec spotkałam psa, miałam przez chwilę nadzieję, ze będzie to kolejna dzika leśna egzotyka, ale to okazał się tylko piesek.
Ten odcinek trasy skojarzył mi się z jednym odcinkiem "Strefy Mroku" - tego filmu, który składał się z trzech części i pierwsza miała jakiś taki początek typu samotny kierowca zabiera pasażera, ten opowiada mu historyjkę o wampirach czy wilkołakach, po czym sam zmienia się w takiego stwora.
Przejechałam jakoś te straszne ciemne lasy, po śniegu, z zawrotną prędkością 40 km/h bo przy większej prędkości śnieg zrywał mnie w stronę rowu na poboczu. Kolein na śniegu prawie nie było, droga mi się ciągnęła, jak guma do żucia i nie bardzo mnie ta okolica napawała radością. W dodatku skończył mi się płyn w spryskiwaczach, ale nie mogłam się zatrzymać byle gdzie, aby sobie czegoś dolać. Musiałam dojechać do jakiegoś cywilizowanego miejsca i to nawet nie pierwszej lepszej wioski, bo te mało przyjazne sprawiały wrażenie. Jeszcze by na mnie wyskoczył jakiś dziki zwierz, albo dziki człowiek i dopiero bym wtedy miała atrakcje!
Na czarnych szosach, gdzie samochody zdążyły już rozjeździć śnieg było pośniegowe błoto, które trzeba było zmywać płynem z przedniej szyby za każdym mijającym samochodem, no chyba, ze nie zależy komuś na dobrej widoczności. Płyn do spryskiwaczy skończył mi się w okolicach wyjazdu z Niska.
A żeby było jeszcze zabawniej, to płynu do szyb oczywiście nie miałam. Miałam za to do wyboru - zmarzniętą na kość wodę w butelce, która przeleżała w samochodzie tydzień siarczystych mrozów i wcale nie roztopiła się przez 2h jazdy i ciepłą herbatę w kubko-termosie. Na szczęście nie słodzoną. Za to z czarnej porzeczki, więc pyszną. Ale, że ja się czułam w potrzebie, a stacji benzynowej od Niska już nie uświadczysz po drodze, to jej nie piłam. Ani widoków na płyn do spryskiwaczy, ani na "za potrzebą" nie było. Więc dolałam sobie tej herbaty do spryskiwaczy zamiast płynu.
Mówiąc krótko - herbata niesłodzona sprawdza się świetnie jako produkt zastępczy dla płynu do spryskiwaczy. Myje szybę rewelacyjnie, a przy tym pachnie porzeczkowo. TeeKane robi produkt pierwszej jakości. :)
Więc dzisiaj rozmawiałam na przerwie z Ewą o tej podróży
pełnej dreszczy - a Ewie jedyne co przyszło do głowy po wysłuchaniu mnie (a nawet nie po wysłuchaniu mnie, bo jeszcze nie zdążyłam skończyć) to zapytać czy nie bałam się tak jechać po nocy sama, bo tam się pojawia ta dziewczynka...
- Jaka dziewczynka??
- No ta zjawa! Nie słyszałaś? To gdzieś w okolicach Mielca, jak to możliwe, że nie słyszałaś?? Łukasz ci nie mówił??
Prawie spadłam z taboretu w kuchni! Ta to wie, co powiedzieć!
No nie mówił mi Łukasz nic, bo on wie, co może mi powiedzieć bez szkody dla mojej psychiki i nie straszy mnie bez sensu jakimiś zjawami cytuję: "dziewczynek w białej sukience" - tu Ewa spojrzała wymownie na swoją białą bluzkę. Zupełnie, jakby to jej alter ego miało straszyć na tej trasie.
Na nic zdały się moje prośby aby oszczędziła mi szczegółów, bo ja naprawdę nie pragnę wiedzieć kto, gdzie straszy, zwłaszcza jeśli tym "gdzie" jeżdżę sama w środku nocy!
Ewa twardo powtarzała mi, że dziewczynka się tam pojawia i nie można było jej niczym zakneblować.
Na domiar złego Łukasz, kiedy go zapytałam stwierdził, że owszem słyszał taką historię i zawsze, kiedy jedziemy tamtą trasą, on wypatruje tej dziewczynki, ale jeszcze jej nie widział. A gdyby zobaczył... No tak miał mi nie mówić o niej, skoro jej nie było, ale, jakby się pojawiła, to by mi ją pokazał!!
Świetny z nich duet, prawda? Nic tylko oglądać jakieś zabłąkane dusze, w dodatku małych dziewczynek!
Ewa zupełnie nie przejęła się tym, że ja się od tej historyjki trochę zjeżyłam, ciągnęła swoje opowieści nie zrażona, w kółko powtarzając, że powinnam była to słyszeć, bo o tym było głośno. Może i tak, ale ja TV nie oglądam i radia nie słucham, więc byłam bezpieczna. Do dzisiaj. Od dzisiaj chyba się trzeba jakoś znieczulać, przed samotną wyprawą w nocy do Mielca. Albo nie jeździć samotnie, ale to trochę komplikuje nasze plany czasem...
Obiecałam Ewie, że ja też ją czymś nastraszę, bo skoro już tak sobie robimy, to nie zostanę w tym konkursie w tyle. No i proszę bardzo koleżanko - ze specjalną dedykacją dla ciebie - straszny zegarek.
A a propos straszności, to Rodziewiczówna, którą obie mamy w planach przeczytać napisała "Strasznego dziadunia" - coś w sam raz dla ciebie, chociaż fabuły już nie pamiętam, bo czytałam to z 15 lat temu. Mam jednak nadzieję, że cię ten zegarek do spółki z dziaduniem wystraszy!
Kolorowych snów! I spokojnej nocy! :)))

1 komentarz:

marko pisze...

Calkiem niedawno w samochodze siostry plyn przeznaczony do spryskiwacza szyb wyladowal w pojemniku chlodnicy! czasem miec oznacza rowniez potrafic! Twoja hebata byla o niebo skuteczniejsza