wtorek, 1 grudnia 2009

Niby-bigos

Dzisiaj gotowałam bigos. Oj, nie tak. Poprawka: dzisiaj gotowałam tak zwany bigos. Czyli kapustę gotowaną, jak to się upiera Łukasz.
Oboje z moją Mamą - i wszystkimi innymi ludźmi, którzy wypowiedzieli się na temat mojej wersji bigosu, na czele z Ewą - próbują nakłonić mnie do wrzucenia mięsa do mojej wersji bigosu.
Zrobiła się z tego taka tradycja: na hasło "bigos" padające z moich ust, przeciwnik od razu rzuca pytanie "a czy jest w nim mięso?", przy czym z góry zakłada, że mięsa nie ma. Słusznie z resztą. Moja odpowiedź jest zawsze negatywna i powoduje lawinę lamentów, z których najgłośniejsze to że głodzę męża i że jak to można gotować bigos bez mięsa. Ano można, za to w moim bigosie jest wiele innych rzeczy, które niekoniecznie do przeciwników przemawiają.
No cóż. Jakoś to muszą przeżyć.
Ja przeżyłam 30 lat wydłubując z ich wersji bigosu mięso i kiełbasę i marząc, aby ktoś uraczył mnie chociaż raz wersją wegetariańską, aromatyczną, pełną suszu wszelkiego rodzaju. Kiedyś takim bigosem uraczyła nas w okolicach świąt mama kolegi. Ależ był pyszny! Miał mięso, owszem, bardzo drobno pokrojone i nie do wydłubania, ale był tak pyszny, że go zjadłam razem z tym mięsem.
Nie to, abym nie jadała mięsa, ale bigos i pizza to są dwa dania, do których żadna wersja mięsnego dodatku nie pasuje i kłuje mnie w zęby.
Łukasz do mojej wersji bigosu dostaje pieczone mięso i jest zadowolony, a przynajmniej dobrze udaje zadowolonego. To jednak nie przeszkadza mu kpić z tego, że kapusta bez mięsa to nie jest bigos.
Może i nie, ale ja mam swój światopogląd na to i taką będę gotować. Jest to spełnienie moich marzeń, bo bigos uwielbiam, zwłaszcza zrobiony z kiszonej kapusty. Ale już mięsa w nim nie znoszę.
Ten mój dzisiejszy bigos ugotowałam z myślą o sobotnich urodzinach Łukasza. Jako coś na ciepło pod nasze trunki, jakiekolwiek by nie były. Teraz jednak mam lekki kompleks na jej punkcie, bo po tym, jak moją wersję tego dania wyśmiali wszyscy znajomi, Łukasz i Mama i wszyscy byli bardzo zgodni w swoich grymasach, to ja już sama nie wiem, czy powinnam z tym niby-bigosem wjeżdżać na stół.
No nic, będę dzielna. Najwyżej się ze mnie pośmieją, nie będzie to pierwszy raz. :) A jak będą grzecznymi gośćmi to zjedzą chociażby odrobinę, manifestując swoją empatię i dobre wychowanie.
Poza tym mamy w planach na to spotkanie jeszcze inne pozycje menu - mięsne. Nie ma obaw, nikt nikogo nie będzie tu głodził. :)

Brak komentarzy: