niedziela, 6 grudnia 2009

Urodziny

No i nasze przyjęcie urodzinowe chłopaków było, odbyło się i udało.
A tak szybko minęło, że kiedy wszyscy zaczęli się zbierać do domu poczułam się strasznie zawiedziona, że ten czas tak szybko mija!
Już wiemy, że 13 osób w naszym mieszkaniu i tak zwanym salonie się mieści i wcale nie jest ciasno. Nowy stół został już przetestowany, ochrzczony i zdał egzamin. Krzesła z pokrowcami były wygodne, a przynajmniej nikomu nie było twardo w dupkę i nie zwiewał do domu zaraz po przyjściu. O tych pokrowcach to chyba nie wspominałam, zdaje się. Uszyłam je z polaru, w kolorze ślicznego różowego ecru. Pod polarem jest trzy-centymetrowa gąbka, bo krzesła są plastikowe - konferencyjne. Wzięliśmy je od rodziców, u których stoi tych krzeseł w piwnicy całe stado. Mają one dla nas tą zaletę, że pięknie wchodzą jedno na drugie i do przechowywania nie wymagają wiele miejsca. A że plastikowe, to będą u nas składowane w piwnicy. Pokrowce natomiast spakujemy w pudełko i też wylądują w piwnicy.
Na szycie pokrowców miała dwie wizje, które były ze sobą dosyć sprzeczne. Jakimś cudem jednak nie uświadamiałam sobie tego do momentu, kiedy zabrałam się do szycia. W tym momencie Mama zweryfikowała mój biznes-plan od strony praktycznej i pokazała mi, że moje dwie wizje skombowane w jedną nie do końca są wykonalne. :) Ależ byłam zdumiona! W ogóle nie wiem, jak to się stało, ze przeszłam płynnie od jednego pomysłu do drugiego bez dostrzeżenia, że oba się na wzajem wykluczają.
Pokrowce jednak powstały. Mięciutkie i śliczniutkie i uszyłam je w dwóch turach poświęcając na to nie więcej niż 2 godziny za każdym razem. Osiem sztuk na siedzenia i osiem sztuk na oparcia.
Serwis obiadowy został też wykorzystany, sprawdzony w praktyce i muszę przyznać, że na stole znacznie lepiej się prezentuje, niż w mojej głowie. Nawet mój nieszczęsny bogracz wyglądał na talerzach o wiele lepiej niż w garnku! A to był mój prywatny dramat.
Ugotowałam ten gulasz w nocy w pt. Bo to do odgrzewania. Musi się odstać, aby nabrało mocy. Zrobiłam ten bogracz według przepisu Makłowicza, wydawało mi się, że skoro on taki znany i poważany, to chyba wie, co zaleca i jak się gotuje. Powiem tak: wszyscy ci znani kucharze mogą sobie od tej pory wsadzić te swoje przepisy i wskazówki gdzie chcą! Byle bym ja na nie nie trafiła! Kazał Makowicz wszystkie składniki drobno pokroić i na sam początek wrzucić paprykę i cebulę. Kiedy już zrobiłam to według jego wytycznych i gulasz się ugotował, zerknęłam do garnka i załamałam się. Wyglądał w garnku okropnie! Mnóstwo ugotowanych wiór w kolorze marchewki i ziemniaków, zero papryki i cebuli, bo przecież przez półtorej godziny duszenia rozpadły się na miazgę! A na dodatek robiłam wu-zetkę i cały litr śmietany się zwarzył, zamiast ubić. Wkurzona na maksa wylałam śmietanę do zlewu, pozłościłam się trochę i poszłam spać, nie mogąc już nawet patrzeć na ten gulasz. A może patrzeć nie mogłam zwłaszcza, bo pachniał całkiem ładnie. Jak smakował, to nie wiedziałam, bo nie miałam nawet ochoty próbować.
Następnego ranka Łukasz kupił mi nowy litr śmietanki, która ubiła się pięknie i wu-zetka wyszła super smaczna, bogracz natomiast spróbowałam i doprawiłam dopiero tuż przed przyjściem gości. Łukasz powtarzał mi, że nie ważne, jak wygląda, liczy się, jak smakuje. Nie przemawiało to do mnie jednak wcale. Zadzwoniła po południu też Kama B. i powiedziała mi to samo, dodając, ze mogę go na talerzach posypać na przykład serem, aby nie było go widać, za bardzo. Cha cha. Loża szyderców.
Przez ten bogracz jednak nie mogłam wcale spać w nocy i tylko myślałam jak go podać, aby nie tylko smakował, ale też wyglądał. Dla 13-tu porcji gulaszu to nawet nie bardzo jest jakaś alternatywa. Pod żadnym względem.
Ku mojemu zdziwieniu jedna porcja bogracza na talerzu wyglądała całkiem zachęcająco, a smakowała bardzo dobrze. A dzisiaj byłam już bezgranicznie zdumiona, kiedy mi Marzenka napisała, że oboje z Sylwkiem się tym bograczem zachwycali! No proszę, jak to nigdy nie można ufać, że jest się nieomylnymi że ma się zawsze rację. Zwłaszcza, kiedy się popada w czarną rozpacz nad garnkiem gulaszu. :)
Makłowiczowi zostało częściowo wybaczone, na przyszłość jednak postaram się przemyśleć jego wskazówki i ewentualnie skorygować po swojemu.
Zaopatrzyliśmy się na te urodziny we wszystko w ilości minimum 12 sztuk, a i tak okazało się, że czegoś brakuje! :) Jedyne o czym nie pomyślałam, to kieliszki do wina. Mamy ich 4 sztuki, a było 6 pijących wino kobiet - bo żaden mężczyzna się tym nie skalał i wszyscy dzielnie ćwiczyli wódkę, z różnym po tym skutkiem. :)
Michał dostał komplet kieliszków w prezencie i proszę - były jak znalazł! Dwa zostały od razu użyte. :)
No i spotkanie się udało. Mogę być trochę nieobiektywna, ale w sumie, to dzisiaj dotarły do mnie tylko głosy zadowolonych gości, więc trwam w takim przekonaniu. Niezadowoleni - jeśli tacy są, a chyba niekoniecznie - są taktowni i milczą. :)
Kiedy będę bogata i będziemy mieszkać w wielkim domu z ogromną jadalnią i stołem wielkości pasa startowego na lotnisku, będę wydawać takie kolacje i inne mini przyjęcia, bo jest to super zabawa. Cały miesiąc nie mogłam się doczekać, a w tym tygodniu to już radość mnie rozpierała. Szkoda tylko, że na samo spotkanie czas nie chciał spowolnić i tak szybko zleciał. No ale to nie od dzisiaj wiadomo, że wszystko co dobre szybko się kończy. Widocznie było bardzo dobre.
O 23-ciej wszyscy goście zebrali się do wyjścia. Zawinęli się wszyscy na raz, na zasadzie, że skoro i oni, to i my. Część jechała razem do domów w jednych taksówkach, a inni to chyba tak dla towarzystwa wyszli ze wszystkimi.
Ania dzisiaj mi opowiadała, że taksówkarz po zapakowaniu do samochodu czwórki imprezowiczów stwierdził, że musiała być nieźle zakrapiana zabawa i że on będzie jechał z głową odwróconą od nich, bo jeszcze się nawdycha tych procentów i będzie z nim kiepsko. :) Ale miał niefarta, że akurat on zabrał towarzystwo. :)

Brak komentarzy: