poniedziałek, 14 grudnia 2009

Żartowniś

Jest w naszej pracy kilka nowo-przyjętych osób, które aktualnie są w trakcie szkolenia się. Nowe twarze, przez pierwszych kilka dni chodziły dosyć zdezorientowane, po czym zaczęły nabierać rozeznania co i jak i zaczęło im przybywać śmiałości. Kilka dziewczyn i kilku chłopaków.
Każda kolejna grupa przyjmowana do pracy jest ode mnie coraz młodsza. Pracuje u nas koleżanka mojej siostry, która jest ode mnie o 11 lat młodsza... Byłam w szoku, kiedy ją zobaczyłam i kiedy mi uświadomiła, kim ona jest.
Ci nowi też wyglądają na młodszych, nie jakiś bardzo młodych, ale jednak młodszych.
Poznałam, że to nowi ludzie po tym, jak pierwszego dnia jedna dziewczyna przyniosła ze sobą termos z herbatą. Najwyraźniej niezorientowana co i jak u nas wygląda. Ciepłej herbaty z domu nie musimy przynosić. Jak na przyzwoite warunki pracy przystało mamy kuchnię z czajnikiem i bieżącą wodą i nawet wodę pitną w dystrybutorze. Teraz to taki raczej standard prawda?
No więc ci nowi ludzie przewijali się co rano przez kuchnię, bo tak się składało, ze Paweł robił im przerwę wtedy, kiedy my z Jolą wychodziłyśmy zjeść śniadanie.
Nie bardzo kojarzę jeszcze tych ludzi z twarzy, za wyjątkiem tej laski od termosu, bo ona jest dosyć wysoka i charakterystyczna więc łatwo ją zapamiętać. Przez pierwszy tydzień nowi ludzie byli dosyć skrępowani i cisi, w tym tygodniu wyraźnie już się oswoili z nowym otoczeniem i z ludźmi, a niektórzy to chyba aż za bardzo.
Dzisiaj siadłyśmy z Jolą w kuchni rano. Akurat było pusto. Pojedyncze osoby podchodziły do automatu z kawą za naszymi plecami. Wyjęłam z siateczki mój chlebek drewniany - takie pieczywo chrupkie typu Wasa czy cokolwiek innego. Wygląda to jak kawałek deseczki. Taka klepka kanapkowa. Jem takie nie dlatego, że się odchudzam, ale dlatego, że zwyczajnego pieczywa nie jem, bo nie przepadam za nim, poza tym jestem leniwa w zakresie szykowania sobie jedzenia do pracy a tych desek nie trzeba kroić. Już są w plasterkach.
Położyłam sobie jedną klepkę na talerzyku i zaczęłam obierać jajko na pół-twardo. W tym tygodniu ćwiczę jajka. Uwielbiam kanapki z jajkami na twardo, chociaż z tym chlebem drewnianym jajka nie smakują. Coś jednak trzeba jeść, nawet jeśli nie mam apetytu.
Nagle zza pleców usłyszałam komentarz jakiegoś chłopaka:
- Chyba się przejesz taką ilością jedzenia nie? Siły ci od tego nie przybędzie... Nie za dużo tego masz?
Odwróciłam się totalnie zaskoczona, aby sprawdzić, kto mi tak przyłożył i zobaczyłam jakiegoś kompletnie mi nieznanego gościa w pomarańczowej bluzie i okularach. Stał sobie luzacko oparty o blat i komentował moje śniadanie.
Nie znam go!! No obcy gość! Dlaczego więc komentuje moje jedzenie??? Czy jest to jakiś spisek czy co? Że znajomi, to już się przyzwyczaiłam. Że współpracownicy, to przymykam oko. Ale obcy faceci?? To już mnie zdrażniło.
Obejrzałam go od stóp do głów, wyryłam jego podobiznę w pofałdowanej szarej istocie mojego mózgu i postanowiłam sobie go zapamiętać. Po czym odwróciłam się do niego plecami i zawahałam co mam mu odpowiedzieć na taką impertynencję. Po chwili wymyśliłam, że to musi być ktoś z tego szkolenia, nowy - ale jak widać bardzo śmiały. Postanowiłam więc jednak powstrzymać się od jadowitej riposty, bo jeszcze się zrazi do pracy u nas, a na to zawsze jeszcze będzie miał czas.
Kiedy tylko wróciłam do komputera wysmarowałam maila do Pawła z pytaniem czy ma szkoleniu takiego chojraka w pomarańczowej bluzie i okularach. Paweł odpisał bardzo jednoznacznie: "No jest taki, a co zrobił?'". Śmiesznie to wyszło, bo na pytanie Pawła odpisałam, że nic nie zrobił, ale wyśmiał moje jedzenie. Już sobie wyobrażam, jak Paweł po drugiej stronie ściany uśmiecha się do swojego komputera czytając moje żale.
Środa
Dowiedziałam się, jak się ten śmiałek nazywa i powzięłam decyzję, że następnym razem już mu odparuję jak należy. Ale
następnego dnia poczułam delikatny niepokój idąc na śniadanie, że może pojawi się znów znienacka za moimi plecami i skomentuje mój zestaw śniadaniowy ponownie. W tym tygodniu codziennie był taki sam. Klapka i jajko.
Kolesia rozpoznaję i omijam z daleka. W kuchni się nie pojawił od poniedziałku.
Ale dowidziałam się, że jest on bardzo gadatliwy i wygadany i wkomponowuje się różnym ludziom do rozmowy zupełnie niepytany. To mnie nieodmiennie zadziwia. W naszej pracy przewijają się różni ludzie. I jest taki rodzaj charakterków, które mają tendencję do uspołeczniana się bez względu na towarzystwo i okoliczności i wszyscy ich rozpoznają, bo ciągnie się za nimi ta sława osób mających zawsze coś do powiedzenia.
Nie powiedziałabym, że jest to bardzo chlubne, jeśli jednak komuś zależy, aby szybko zaistnieć w grupie, to jest to jakaś metoda i to dosyć skuteczna.
Poza tym, co ciekawsze jednostki i co bardziej przebojowe dostarczają rozrywki całej ekipie. Było u nas kilka oryginałów, które swoimi pomysłami nas bawiły i po których zostały legendarne opowieści.
Ciekawe czy kolega-w-pomarańczowej-bluzie będzie też z tej elity przebojowców, czy okaże się tylko gadatliwy...

Brak komentarzy: