czwartek, 3 grudnia 2009

Bez smyczy

Dżizuuu!! Podłączyłam i skonfigurowałam sobie router! Sama!
Tu przymknę oko na wszelkiego rodzaju złośliwe uśmieszki i komentarze, że nie ma w tym nic trudnego. No, owszem, trudne się to nie okazało, ale mając zerową wiedzę w tym, jak się takie wynalazki instaluje - nie bardzo potrafiłam sobie wyobrazić cokolwiek na ten temat.
Poza tym swego czasu podjęłam próby uruchomienia super wypasionego telefonu, jaki dostaliśmy od Adasia na prezent ślubny. Można do niego jakimś sposobem zagnać Skypa i tak sobie dzwonić niby telefonicznie, a jednak internetowo-darmowo. Niestety to przedsięwzięcie zakończyło się spektakularnym fiaskiem. Rezultat tego jest taki, że od półtora roku Adam obiecuje, że mi w tym pomoże i jeszcze do nas nie dojechał, a ja uruchomiłam kartę PlFona i i od tej pory PlFon monituje mnie co jakiś czas grzecznie, aczkolwiek upierdliwie zachęcając mnie do rozpoczęcia aktywnego korzystania wreszcie z ich usług. Dziwne, że mnie jeszcze nie wykasowali ze swojej bazy użytkowników. Widocznie rozpaczliwie im zależy na każdym kliencie, nawet nieaktywnym.
I tak sobie to uruchamianie telefonu zawisło i trwa ten stan niezmienny od wtedy.
Zrozumiałe jest wiec chyba, że od tego czasu mój zapał za chwytanie się takich wynalazków i moja wiara we własne możliwości mogła zostać zachwiana. Dzisiaj się trochę odbudowała. Kto wie, może z rozpędu czepię się i tego telefonu. Podobno brakowało nam kawałka kabla do połączenia jednego bliżej niesprecyzowanego punktu A z drugim bliżej niesprecyzowanym punktem B. Podobno router coś tu upraszcza. Przed nami długie wieczory, wiec przyjdzie pora i na to. :)
Więc po dwóch latach ślęczenia na kablu, mamy internet bezprzewodowo. Dzisiejszy program sponsorują literki M oraz A z których pięknie składa się słowo MAMA - czyli osoba, która nam ten luksus zafundowała. :)
Bardzo dziękujemy, to miłe mieć świadomość, że teraz mamy internet w każdym kącie mieszkania, z łazienką włącznie, a tam mój laptopek często ze mną przebywa w kąciku piękności.
Gdyby jeszcze nie trzeba było martwić się długością czasu działania na samej baterii, to byłby raj!
Router miał nam zainstalować Adaś. Powiedział, ze to jest trudne. Hmm... Można w zasadzie stwierdzić, że własny brat mnie kłamie! :)
Zanim Adaś miałby po drodze zajechanie do nas, minęło by pewnie z 3 tygodnie najbidniej. Jemu nie jest do nas po drodze. Śmiało mogę powiedzieć, ze nigdy.
A że router przyjechał z nami wczoraj od rodziców i tak leżał sobie kusząco, to go odpakowałam i zabrałam się za jego instalowanie pchana czystą ciekawością: jak to się robi i jak bardzo przewyższa to moje umiejętności. Tu zapewne można dodać: umiejętności przeczytania instrukcji obsługi, ale darujmy sobie. Podobnie, jak ja podarowałam sobie czytanie instrukcji. Wolałam w chwilach kryzysowych zadzwonić do Adasia. Jakoś wydało mi się to łatwiejsze.
Co ciekawe - producent - niejaki Cisco, znany w pewnych kręgach ze swoich sławetnych telefonów multizadaniowych i multiskomplikowanych do obsługi - zakleił gniazdka w routerze żarówiastą naklepką ze złowrogo brzmiącym napisem: "run CD first" czy coś w podobnym stylu. W pudełku, na pierwszym elemencie, jaki się bierze do ręki po jego otwarciu, również jest wielki jak byk napis: "najpierw uruchom płytę".
No już trzeba być ślepym ignorantem, żeby najpierw podłączyć router przy tylu idiotoodpornych zabezpieczeniach.
Swoją drogą baaardzo mnie zaciekawiło co by się stało, gdybym najpierw ten router podłączyła, a dopiero potem odpaliła płytę? Czy by się zepsuł? Czy nie dałoby się tego potem odkręcić i już by nie zadziałał? Czy może trzeba by było przeinstalować Windowsa na komputerze, aby coś zresetować? Czy może trzeba by było odnieść pudełko do sklepu i udając niewiniątko oznajmić, że sprzęt jest widocznie wadliwy, bo nie działa... ;)
Doszłam do wniosku, że producent powinien pisać takie rzeczy wyraźnie, aby zapobiec sytuacjom, kiedy klient pchany wrodzoną ciekawością robi świadomie i z premedytacją to, czego nie powinien tylko po to, aby dowiedzieć się, jaki będzie skutek.
O, bo na przykład ma taką chorobę zawodową, wszystko testuje i już mu się zrobiło swoiste skrzywienie i ciekawią go wszystkie możliwe scenariusze testowe, a zwłaszcza zgłębienie niewiadomej.
Nie wiem tak w prawdzie co producent pisze, a czego nie, bo nie skalałam się wzięciem instrukcji do ręki. Brat powiedział mi wszystko po kolei od momentu, kiedy uznałam, że powinnam odpiąć router z kabla od laptopa, ale nie do końca byłam tego pewna.
Wiem już jak to działa, powstrzyma się przed dowiedzeniem się, jak to jest zrobione, rozkręcać nie będę, nie wchodzi to w zakres moich obowiązków w pracy. Testuję tylko oprogramowanie, czyli rzeczy w wersji elektronicznej. Może kiedyś na Discovery czy gdzie tam to puszczają, nadadzą odcinek "Jak to jest zrobione" o routerach. Co prawda do tej pory widziałam tylko jak robili waciki, gumki do ścierania i śrubokręty, ale może z czasem skończy się ten dziecinnie prosty asortyment i nakręcą w końcu program o czymś bardziej skomplikowanym. Na przykład routerze.
Do tego czasu będę cieszyła się wolnością i może tylko sprawdzę czy internet z routera dochodzi do wnętrza szafy, tudzież pod prysznic... :) Nie będę sprawdzała, czy laptop jest wodoodporny. Wiem już po doświadczeniach z telefonem komórkowym, że sprzęt elektroniczny bardzo źle znosi kontakt z wodą, bardzo źle...

2 komentarze:

marko pisze...

Brawo! jestem pod wrazeniem i sam przed podjeciem podobnego zadania w przyszlym tygodniu kupuje ruter do wi fi w koncu to mobilizuje, mam zamiar postapic podobnie chociaz to wszystko bedzie zalezalo od admina oraz innych dodatkowych utrudnien z tym zwiazanych!

Nomad pisze...

A ja informatyk/programista jak mi zakładali WiFi w domu, czy ruter do 'N'-ki wezwałem fachowców od mojego dostawcy internetu. Aż mi głupio... A u mnie WiFi sięga aż pod czereśnie!