poniedziałek, 14 września 2009

Dywan

Dzisiaj u rodziców Mama zademonstrowała nam swoje nowe dwie kreacje. I dostarczyła nam tym świetnej zabawy.
Najpierw pokazała się nam w prześlicznym dwuczęściowym komplecie - bardzo nowocześnie uszytym, z granatowego materiału (mogłabym przysiąc, że jest czarny, ale chyba ślepnę na starość) w białe delikatne prążki i z białymi wykończeniami, zgrabnym i bardzo eleganckim. Coś w stylu kreacji Chanel wg projektów Karla Lagerfelda. Klasyka w połączeniu z nowoczesnością.
Obejrzeliśmy Mamę w tym ubranku, wyraziliśmy swój zachwyt, bo wyglądała czadowo, po czym Mama zapowiedziała ubranie nr 2.
Był przy tym Łukasz - milczący świadek i Kamisio, która akurat robiła sobie kolację.
Mama w pokoju zmieniała swój outfit.
Zajrzałam przez uchylone drzwi i zobaczyłam ją w... kwiecistym żakiecie!
Tego się nie spodziewałam - nie to, że po Mamie, bo Mama lubi kobiece kolory i wzory, ale po tej
pierwszej - super eleganckiej garsonce - drugi stanowił dramatyczną zmianę stylu, czego się nie spodziewałam zupełnie!
Zrobiło to na mnie piorunujące wrażenie!
Od razu stanęła mi przed oczami moda lat 80-tych, z tymi hawajskimi deseniami, kwiatami wykwitającymi z wszelkiego rodzaju części garderoby, bijących po oczach i wołających o pomstę do nieba. Żakiet Mamy co prawda był daleki od tej staromodnej tandety - miał kremowe tło i na tym dosyć stonowane kwiaty w stylu irysów czy czegoś w podobnym kształcie, nic jednak nie mogłam poradzić, że moja wyobraźnia ruszyła z kopyta!
Chyba jestem uprzedzona do deseni kwiatowych. Zwłaszcza do deseni kwiatowych w nadmiarze. Takie delikatne elementy to nawet lubię. Nawet niedawno sama z własnej nieprzymuszonej woli kupiłam sobie spódnicę - czarną w małe bukieciki. No kwiatki na tej spódnicy są, jak nic. Tyle, ze malutkie. Na żakiecie były duże.
Przypomniała mi się od razu jedna z pierwszych scen z filmu "Dziennik Bridget Jones", gdzie Bridget po przyjeździe na świąteczne przyjęcie organizowane przez jej rodziców, zaraz w drzwiach dostaje od matki przykaz, aby poszła na górę się przebrać, bo to co ma na sobie nie nadaje się na przyjęcie. Po chwili widzimy w filmie Bridget schodzącą po schodach, w jakimś babcinym ubranku w kwiatki i słychać jej komentarz: "
Great! I was wearing a carpet!" czyli "Świetnie! Byłam ubrana w dywan!".
Fakt, że ubranko przygotowane przez matkę Bridget dalekie od deseni dywanowych nie było. Porównanie było doskonałe!
Kiedy dzisiaj zobaczyłam Mamy radosny kwiecisty żakiecik - odwróciłam się do Kamisio i szepnęłam scenicznym szeptem: "Great! I was wearing a carpet!.
Kamisio nie załapała zupełnie o co mi chodzi. Myślami była chyba oddana bez reszty babcinym pierogom, które akurat przewracała na patelni. Spojrzała na mnie nieprzytomnym wzrokiem i zmarszczyła czoło.
Mama w tym czasie stanęła w drzwiach - ubrana w swój nowy, jakże florystyczny żakiet. Kamisio spojrzała na Mamę, potem na mnie - dającą jej dramatyczne znaki, że o to mi chodziło, po czym wybuchnęłyśmy śmiechem.
Biedna Mama!
Kamisio najpierw wytłumaczyła Mamie z czego się śmiejemy i z czym się nam to kojarzy, po czym przetłumaczyła jej również moje pytanie! Ja zapytałam czy jest tego więcej - czy Mama ma do tego żakieciku może jeszcze spódniczkę? Co w wydaniu Kamisio zabrzmiało:
- Czy masz więcej tych dywaników, Mamuś?
Żakiet nas rozłożył na łopatki! Śmiałyśmy się tak, że aż mnie brzuch bolał. I nie to, aby on był jakiś okropny, nieładny czy nie nadający się do założenia! Skąd! Był zupełnie wdzięczny, miał ładnie dobrane kolory, elegancki, ładnie uszyty. Tylko miał to nieszczęście, że źle mi się skojarzył, a obok była Kamisio, która jest zawsze w temacie niefortunnych skojarzanek.
Mam nadzieję, że Mama nie uprzedziła się od naszych żartów do tego żakietu. Szkoda by było.
Ale Mama chyba jest przyzwyczajona do naszej krytyki i naszych grymasów nad jej garderobą. W końcu zazwyczaj to któraś z nas jest pod ręką, aby obejrzeć jakiś nowy outfit Mamy, tudzież skomentować jakieś zestawienie.
Zazwyczaj jednak nie często zgadzamy się z Kamisią pod względem gustu. Najczęściej jeśli coś podoba się mi - Kamisio kręci nosem. Jeśli czymś zachwyca się Kamisio - ja grymaszę i się krzywię.
Dzisiaj jednak wykazałyśmy się siostrzaną solidarnością i zgadzałyśmy się w naszych kpinach obie.
Mama stwierdziła, że żakiet był kupiony na wyprzedaży po bardzo okazyjnej cenie i choćby za to warto było zapłacić, aby się z nami z tych skojarzanek pośmiać. Mama się bardziej śmiała z nas, my z żakietu. Łukasz dyplomatycznie milczał, jak grób i nie komentował i starał się nawet nie śmiać za bardzo, aby teściowej nie było przykro. Mamie jednak nie było przykro, a przynajmniej nie wyglądała na zasmuconą. Przeciwnie.
Stwierdziłyśmy na koniec, że ta okazyjna cena za żakiet kupiła nam wejściówki na kabaret w wersji live. Z nami trzema w roli głównej. Jedynym pełnoprawnym widzem tego przedstawienia był neutralny Łukasz.

1 komentarz:

pszren pisze...

ciekawe, coś jak teatr wyszło!