piątek, 11 września 2009

Dżemowe śniadanie

W lipcu – w pewien piątek, tuż przed naszym urlopem urządziliśmy piknik mojego wydziału.
W zasadzie był to grill, zorganizowany u naszego koleżki, który osiedla się na wsi pod Lublinem i – jak to sam określił – robi się z niego wieśniak.
Kolega Marcin ma wielką działkę, na której rozbudowuje sobie dom, miejsce na grilla było idealne – spokój, natura w zasięgu ręki, swoboda i zero sąsiadów, którym moglibyśmy przeszkadzać, hałasować czy smrodzić. Zabawa była wyśmienita i nawet pogoda nam dopisała, pomimo, że dzień wcześniej padało i tego dnia też nad ranem lał deszcz, jak z cebra.
Wspomnienia po grillu mamy unikatowe – ale o tym osobno. A działo się, oj działo! I w trakcie grila i podczas drogi powrotnej.
Ale co z tego grilla wynikło: pod koniec imprezy zgadaliśmy się o słoiczkach i dżemach. Zaczęło się od tego, że zabrałam z powrotem mini słoiczek, w którym przywiozłam sól, bo słoiczki u nas w domu są bezcenne. Służą nam przecież do wekowania przetworów. A mini słoiczki do dżumów.
Marcin – na wieść o tym, że robię dżumy – zapragnął ich spróbować. Obiecaliśmy sobie więc, że któregoś dnia zrobimy w pracy całym zespołem śniadanie na słodko, w którym główną pozycją w menu będą moje dżumy.
To wspomnienie przychodziło z nami do pracy przez półtora miesiąca i dzisiaj wypadł dzień, kiedy nasz plan został wcielony w życie.
Madzi od początku tygodnia marzyło się takie wspólne śniadanie, coś odmiennego od szarej rzeczywistości i jakaś grupowa integracja. Chodziła bidulka i zachęcała i proponowała cichutko, aż w końcu jej prośby zostały wysłuchane i decyzja zapadła.
Podział zadań był taki, że ja dostarczam dżemy, a pozostali wszystko inne, co nam do śniadania będzie potrzebne.
Przyznam, ze stresowałam się tym, ze zapomnę tych dżumów zabrać i będę musiała wracać po nie do domu! Nastawiłam sobie przypomnienie w telefonie. Ale wczoraj – jak na złość – kiedy zabrzęczał telefon z przypomnieniem, wyłączyłam go i padłam o 20,30 spać. Zasnęłam kamieniem, nie słyszałam wcale, kiedy Łukasz wrócił z pracy przed 23-cią i tylko obudziłam się na moment o północy, kiedy Łukasz wybierał się już do spania, przebrałam się wtedy w pidżamę i z powrotem zasnęłam. Rano na szczęście dżumy mi się przypomniały i Łukasz przyniósł z piwnicy pięć sporych słoiczków z różnymi smakami.
Nasza szefowa kupiła bułeczki, mleko, masło i kakao.
Śniadanie było bardzo przyjemne, dżemy smakowały, wszyscy trochę się nad nimi porozwodzili, co było bardzo przyjemne dla mnie do posłuchania, zjedliśmy wszystkie 17 dużych bułek i napchaliśmy sobie żołądeczki słodkimi kanapkami. Pięć słoiczków dżemów zostało prawie w całości skonsumowanych. Ku mojej radości, że komuś moje przetwory smakują.
Przez cały czas śniadania trwała dyskusja, który dżem jest najlepszy.
Do wyboru były: wiśniowy, malinowy, jeżynowy, dyniowy i malinowo-jeżynowy.
Zdania były podzielone, ale – ku mojemu ogromnemu zdziwieniu – furorę zrobił dżem dyniowy!
Łukasz go lubi, ale nie należy on do ścisłej czołówki jego najulubieńszych. Łukaszowi najbardziej smakuje malinowy i zaraz po nim wiśniowy. Wszystko poza tym jest dobre lub bardzo dobre, ale go nie powala na kolana. Ja dżumów nie jadam, więc nie wypowiadam się na ten temat. Do robienia ten dyniowy był najgorszy i dostarczył mi najwięcej pracy.
Na koniec dzisiejszego śniadania padła propozycja, aby zrobić ranking dżemów i rozstrzygnąć, który smakował najbardziej. Jak to specjaliści - trzeba było coś wymyślić, coś zrobić.
Bardzo ciekawe doświadczenie, jak dla mnie – osoby produkującej te dżemy.
Marcin zrobił na tablicy wypiskę i każdy zagłosował.
Skala ocen: od 1 do 5 pkt per dżum
Ilość oceniających: 7 osób

I oto, jak wypadł ranking dżumów:

I miejsce: dyniowy – 27 punktów
II miejsce egzekwo: wiśniowy i malinowo-jeżynowy – po 25 pkt
III miejsce : malinowy – 17 punktów
IV miejsce: jeżynowy 11 pkt

Niezła zabawa!
Dyniowy dżem zrobił furorę! Łukasz nie może w to uwierzyć. A chyba najbardziej w to, jak malinowy lub wiśniowy mogły nie wygrać?
Chyba dyniowy miał przewagę swoją oryginalnością smaku. Ma dodatek cynamonu, więc jest to taki trochę inny rodzaj szarlotkowego aromatu.
Z ciekawości zjadłam i ja kanapki z dyniowym dżemem i faktycznie mi posmakował. Nie to, abym nagle zaczęła zajadać się kanapkami z dżemem, ale przyznaję, że zrozumiałam dlaczego werdykt jury był taki, a nie inny.

Brak komentarzy: