poniedziałek, 21 września 2009

Porządki

Postanowiłam dzisiaj zrobić jakieś porządki.
"Jakieś" bo mam ich w planach kilka - w szafkach w salonie, we własnej szafie, wśród płyt ze zdjęciami, w zdjęciach weselnych, w szafie z pościelą i ręcznikami i wśród płyt z muzyką. Nie to, żeby był jakiś bałagan w tych szafkach, ale po dwóch latach porządku, jaki aktualnie w nich panuje, czuję tą nieprzepartą chęć poukładania wszystkiego od nowa. Poza tym mam sterty płyt z muzyką, których nie słucham.
Mam co najmniej kilkanaście ubrań, które mogę wyrzucić... Kilkanaście maksymalnie, bo nie podejrzewam, abym zdobyła się na wyrzucenie większej liczby - nawet najmniej używanych. Zawsze szkoda mi się rozstawać z moimi ciuchami. Jakie by nie były. Stare, niemodne, schodzone. Mam do nich sentyment i szkoda mi ich wywalać. No chyba, że coś mi się jakoś wybitnie nie podoba i nie mam do tego serca, ale to zazwyczaj jedna, góra dwie takie sztuki się znajdują. Te wylatują z szafy. Pozostałe upycham, układam równo i zrezygnowana poddaję się i kończę moje porządki - zamykam szafę z ciężkim westchnieniem. Po kilku takich nieudanych podejściach do porządkowania szafy, mocno się zniechęciłam. Na razie jej nie tykam.
Dzisiaj padło na witrynę w salonie, gdzie leżą sobie równiutko 4 stosy starych płyt cd z muzyką. Miałam je przejrzeć i pozbyć się tych, po które od dawna nie sięgam.
Otworzyłam witrynę i dziarsko zabrałam się za porządkowanie płyt. Zajęło mi to zajęcie pół wieczora, a efekt jest taki, że dostałam napadu śmiechu kilkakrotnie, poprzekładałam różne rzeczy z jednej szafki do drugiej, a za płyty nawet się nie wzięłam.
Aby dobrać się do płyt najpierw miałam w zasięgu wzroku półkę poniżej. Zdecydowałam najpierw przejrzeć zawartość kilku pudełek. Wyjęłam je na dywan, usadowiłam się pomiędzy nimi i zaczęłam oglądanie, porządkowanie i przekładanie.
Co tam było?
Jak to mówi mój tata: śmety, butelki....
Butelek nie było. Chociaż w zasadzie, to jedna się znalazła, po jakiś perfumach, ale to Łukaszowe Allure, więc nie mogłam wyrzucić. Najwyżej sam to zrobi.
Mniej więcej w połowie tego fascynującego zajęcia, zorientowałam się, że nic z tych bibelotów nie wyrzucam. Prawie nic. Zaledwie kilka jakiś papierków i gumek.
Dosłownie wszystko się przyda.
Zgubne są takie "przydasie", ale co zrobić? Schowałam.
Obejrzałam sobie zawartość moich szkatułek sentymentalnych, powkładałam zapasowe guziki do jednego woreczka i w tym momencie dostałam pierwszego ataku śmiechu. Moje zajęcie wydało mi się kompletnie bezsensowne. Po to to ruszać, skoro jest ładnie upchane, a ja i tak się niczego nie pozbędę...?
Potem już było tylko gorzej.
Z rozpędu dobrałam się do kolejnych dwóch szafek. Tam były nasze co ciekawsze prezenty ślubne. Z tymi to dopiero nie wiem co zrobić!
Wyjęłam z opakowania łyżeczki deserowe gerlacha, takie na długim trzonku i stwierdziłam, że nie ma sensu ich trzymać w pudełku, bo to pudełko jest zupełnie niefunkcjonalne, takie tekturowe, całkiem ładne, ale łyżeczki w nim muszą leżeć na płask, bo inaczej się przesypują w środku, jak zapałki. Jedno pudełko wyleciało.
Dalej. Komplet filiżanek - czarne z wierzchu, w jakieś złoto-srebrne kwiatki. W sam raz na stypę. Dostaliśmy je na ślub. Zastanawiałam się, czy był to prezent na zasadzie "podaj dalej", bo nie wierzę, że ci, co nam go dali sami takie coś wybrali z półki sklepowej. A sami mieli wesele pół roku wcześniej. Próbowałam wynegocjować z Łukaszem, abyśmy my zrobili "podaj dalej", ale nie mogłam go przekonać. Po półtora roku uznałam, że może się jednak do nich przekonam. Wyjęłam z pudła i postawiłam na półce. Nie było to najmądrzejsze posunięcie, ale wielkie okrągłe pudło wylata z szafki.
Wyjęłam też nasz chlebek ze ślubu, którym witali nas występujących w roli nowożeńców. Niestety chlebek źle suszyłam i mi zapleśniał od spodu cały. W zasadzie to ja go nie suszyam wcale, sam tak sobie leżał na talerzyku i o ile od góry ładnie obsychał, o tyle od spodu tworzyła się penicylina w postaci pierwotnej. Szkoda mi tego chlebka wyrzucać, może zrobię mu najpierw sesję fotograficzną... Soli na wierzchu za to nic pleśń nie zaszkodziła i jest nadal biała i słona.
Poza tym dostałam ataku śmiechu po raz drugi, kiedy się zorientowałam, że nie mam gdzie schować połowy wyjętych rzeczy, bo jakimś cudem wg nowego ładu nie mieszczą mi się! A dlaczego? Bo przekładam z szafki do szafki 3 komplety kieliszków, których nie używamy, a które też dostaliśmy w prezencie. W tym - dwa komplety koniakówek, tudzież jeden koniakówek i jeden kieliszków do brandy (niewielka różnica), które nie były użyte ani razu, bo my tych trunków nie pijamy i nie serwujemy. Usilnie obmyślam zastosowanie alternatywne dla tych kielichów, ale nie za bardzo potrafię wpaść na jakiś sensowny pomysł.
Mamy mało szafek, a w tych które mamy przekładamy z miejsca na miejsce takie gabarytowo zgubne i bardzo nieprzydatne pozycje.
Po jakiś 2 h spędzonych na bezsensownym wyjmowaniu i upychaniu z powrotem różnych pudełek - na tym polu walki również się poddałam. Wepchałam co gdzie mogłam, a jedno pudełko tych ogromnych koniakówek (wielkie, jak nieszczęście) położyłam na meblach, bo mi miejsca brakło.
W międzyczasie zapaliłam sobie moją starą lampkę parowniczkę z moim starym olejkiem eterycznym o zapachu waniliowym i poczułam się, jak w domu rodziców, na moim ukochanym poddaszu. Tylko zapachu drewna z dachu mi jeszcze brakuje.
Ogólnie więc bilans moich porządków jest zaskakujący:
wyrzucone pudełka - sztuk 2
uporządkowane szafki - sztuk 0
produktywność zajęcia - 0 albo jak kto woli -2h z życia wyjęte i strawione na niczym
wartość sentymentalna - 10 i tu przyjmijmy, że skala jest 10 punktowa.
Łukasz zapytał mnie na koniec czy uporządkowałam te płyty, które przecież były celem i powodem moich porządków. Odparłam, że nie i nie mam na to ochoty. I chyba mieć nie będę przez następny miesiąc co najmniej.
No, to by było na tyle, wracam do mojej lektury Cejrowskiego i postaram się zapomnieć jak najszybciej o moim nieudanym przedsięwzięciu, bo mam po nim jakiś taki niezbyt miły posmak, że wcześniej w tych szafkach było to wszystko lepiej poukładane... Przynajmniej się mieściło.

Brak komentarzy: