piątek, 4 września 2009

Zgubne naleśniki

Umówiłam się wczoraj na spotkanie z Agą.
Ma akurat urlop, zjechała na dwa dni do Lublina i oczywiście trzeba było się spotkać. Pojechałam na spotkanie zaraz po pracy, umówione byłyśmy, że zjemy coś na mieście. Od dłuższego czasu miałam ochotę na naleśniki w Zadorze na Starówce. Aga chciała koniecznie na Starówkę – była więc świetna okazja tam zjeść.
Naleśniki ostatni raz jadłam tam dokładnie 2 lata temu – a wiem, bo na moim biurku w pracy leży sobie w pojemniczku na bibeloty rachunek za ta wizytę. Byłyśmy wtedy we 4 z dziewczynami z pracy i zabrałyśmy rachunek aby się rozliczyć.
Od wtedy przez długi czas ochoty na naleśniki w Zadorze nie miałam, co ostatnio trochę mnie dziwiło, bo przecież są one przepyszne.
Dzisiaj mnie to już wcale nie dziwi, po wczorajszej wizycie nie zamierzam iść na naleśniki do Zadory przez kolejne 2 lata. I już wiem dlaczego przez tak długo mnie tam nie ciągnęło. Dlaczego? Bo po wyjściu z naleśnikarni z każdą godziną stawałam się coraz bardziej najedzona, a zanim dotarłam do domu myślałam, że pęknę!
Zamówiłyśmy sobie po jednym naleśniczku gryczanym z menu – ze szpinakiem i serem, każda z nas inny, na moim były dodatkowo pomidory. Przekroiłyśmy te wielkie naleśniory na pół i wymieniłyśmy się połówkami, co było bardzo dobrym pomysłem, bo naleśnika, który zamówiłam nie da się zjeść w pojedynkę. Ma tyle sera żółtego, że w połowie jedzenia człowiek (a dokładniej mówiąc: kobieta człowiek) czuje się napchany.
Dwie połówki różnego rodzaju naleśników jadły się bardzo dobrze, poczułam się najedzona porządnie gdzieś tak po połowie, jeszcze trochę dojadłam, po czym poddałam się i oczywiście całego nie dałam rady.
Wstając od stołu czułam się mocno najedzona, ale bez przesady. A było jeszcze wcześnie, bo gdzieś koło 18-tej z minutami.
Aga zamarzyła kawę, więc poszłyśmy do costy. Dla mnie na kawę było już za późno, ale wzięłam sobie czekoladę – dla towarzystwa, co okazało się wielkim błędem. Wypiłam pół małej czekolady i poczułam, że naleśnik pęcznieje mi w brzuchu i poziom mojego bycia najedzonym zbliża się do stanu krytycznego!
Przeszłyśmy spacerkiem po Starówce, na Plac Zamkowy, przez deptak do Plazy i im robiło się później, tym ja czułam się bardziej nażarta!Aga z resztą podobnie, ale jakoś lepiej to znosiła. Ja marzyłam tylko o tym, aby usiąść, tudzież położyć się gdzieś pod murkiem i odpocząć, bo z pełnym żołądkiem to nawet spacer było ciężko uprawiać.
Ależ ja niecierpię takiego napchanego żołądka!
Wróciłam do domu koło 21, w kiepskim stanie, bo nie dość, że męczyło mnie niby-przeziębienie cały dzień, to jeszcze ten naleśnik w brzuchu!
Wypiłam duszkiem dwa kubki Wdy i poszłam spać.
Łukasz niestety był skazany na samotny wieczór, nie płakał jednak nad tym.
Ja poprzysięgłam sobie, że po następnego naleśnika w Zadorze nie sięgnę przez co najmniej rok, a potem się dopiero zastanowię. I że następnym razem zjem tylko połówkę! Koniecznie – pójdę tam tylko, jeśli ktoś zgodzi się podzielić ze mną naleśnika na pół. A dzisiaj głoduję. Nie jem obiadu wcale. Cały czas mam przed oczami tego zgubnego naleśnika… :)
Naleśniki w Zadorze, to są porcje dla ludzi wygłodniałych, tudzież dla żołądków o dużych pojemnościach lub osób odpornych na przejedzenie. Zupełnie niepostrzeżenie można się napchać do granic możliwości!

1 komentarz:

pszren pisze...

przyjemnie się czytało!