piątek, 18 września 2009

Autka trzylatka

Na wczoraj umówiłyśmy się na babski wieczór we dwie z Ewą. No, prawie babski, bo w prawdzie, to był z nami jeden mężczyzna, tyle że ledwo od ziemi odrośnięty. Mały, to mały, ale zdominował nasz wieczór bezdyskusyjnie. I przy okazji wprawił mnie w prawdziwe osłupienie. Niby taki mały, a dużo wie!
Ewa zgarnęła mnie spod pracy po południu. Przyjechała ze swoim małym mężczyzną, zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy do nich. Marcel najpierw się mną zestresował, a potem znienacka zapytał:
- Ty mas opla?
Nie zrozumiałam z tego wiele, bo zupełnie nie spodziewałam się, że trzylatek zada mi takie pytanie! Co prawda opel stanowił moją kartę przetargową i Ewa mnie tym oplem do Marcelka zareklamowała, ale opel skutku nie odniósł i dziecko, jak zaniemówiło na mój widok, tak trwało w milczeniu pół drogi. A tu nagle sepleni mi pytanie czy ja mam opla. No mam. No i rozmowa się zaczęła. A polegała ona na wyliczaniu marek aut, które mieliśmy w około na szosie. Marcel rzucał okiem na samochód i wołał:
- O fiat! O wagen! O leno!
Nie potrafił dobrze wypowiedzieć pełnej nazwy marki, ale za to potrafił je wszystkie świetnie poznać!
- O citrolen! O toyota!
A ja tylko otwierałam szeroko oczy ze zdumienia! Od kiedy to trzylatki tak się znają na samochodach??
Na moje pytanie skąd Marcel zna tyle aut, Ewa z dumą oświadczyła, że ma to po mamusi. No najwyraźniej!
Ja nauczyłam się rozpoznawać marki samochodów gdzieś w okolicach... liceum? Hmm... Jakoś wcześniej nie było mi to do szczęścia potrzebne. W zasadzie to zainteresowała mnie autami przyjaciółka, która znała się na nich świetnie i którą ten temat bardzo fascynował. I tak mi pokazywała te auta i uczyła tych marek i modeli i w końcu coś załapałam. Przynajmniej nauczyłam się wtedy rozpoznawać znaczki na maskach. :)
A Marcel ledwo do przedszkola poszedł, a już się na tych autkach zna, jak wytrawny automaniak!
Pokazał mi swoją kolekcję małych i większych samochodzików, od starodawnych modeli typu syrenka, do nowoczesnych, z których najulubieńszym jego jest mitsubisi. Nie wiem, jak się to pisze, ale Marcel czyta to "misi" - urocze. Misi wiedzie wśród autek prym i jest hołubiony i wyróżniany na każdym kroku.
W domu temat samochodów ciągnął się dalej. I to bardzo nietypowo.
Dorwaliśmy się do Ewy palety cieni do oczu. Marcel miał swój ulubiony niebieski cień, taki naprawdę niebieski, w odcieniu chabrowym. Zaczęliśmy nim malować samochodziki na Marcelka rękach.
Ale się to małemu podobało!
A jaki był grzeczny w oczekiwaniu na kolejne auta! Jak mu zapowiedziałyśmy, że ma być grzeczny podczas obiadu, bo inaczej nie malujemy - to był najgrzeczniejszym dzieciaczkiem świata. :) Niezła marchewka na kiju, bardzo skuteczna. :)
Namalowaliśmy trzy auta i przyznam, że wyszły nawet podobne do aut. Dla Marcela były to same ople. Mały mnie podnosi na duchu - ople, pomimo, że tanie, to jednak są cenione. :)
Na koniec Marcel sam się pomalował, a jeszcze potem Ewa umyła mu obie rączki i temat malowania aut cieniami do powiek się zakończył.
Ja bawiłam się przy tym równie dobrze! :)
Ciekawe swoją drogą, co z tej pasji Marcelka wyniknie na przyszłość. Może jego zainteresowania zaowocują jakąś karierą w tej branży? To dopiero będzie ciekawe... :)

Brak komentarzy: