poniedziałek, 28 września 2009

Czekając na deszcz

Cały dzisiejszy dzień leniuchowałam, jak na niedzielę przystało. Zrobiłam obiad, Łukasz poszedł do pracy, a ja zostałam sama. Wypiłam kawę, poczytałam Cejrowskiego, obejrzałam coś, zjadłam rosół, wypiłam herbatę, Zadzwoniłam do Mamy. Posiedziałam na balkonie w słońcu z dalszym ciągiem opowieści Cejrowskiego, zjadłam winogrona, podlałam kwiatki i zebrałam nasiona z suszków. Zrobiłam wszystko, co można było zrobić, udając że nie robi się nic, bo przecież jest niedziela.
W końcu poddałam się i ucięłam sobie drzemkę. Kawa chyba nie podziałała, bo jakoś mnie ta niedziela samotna znudziła i zachciało mi się spać. Zdecydowanie nie jestem stworzona do spędzania dnia samotnie i w dodatku na nic-nie-robieniu, zawsze mi to szkodzi.
A tak marzył mi się taki samotny i spokojny łikend. Bez nikogo i niczego. Wczoraj poddałam się z samego rana i pojechałam na miasto, a potem spędziłam dzień w połowie na zakupach z Tatą i Amelką, a w drugiej połowie u rodziców. Posnułam się po ogródku, połuskałam orzechy z Amelką, umyłam auto, zerwałam jeżyny.
Pogoda jest zadzwiająco ładna. Szkoda siedzieć w domu. Co innego, jakby padało... Ale nie pada, jak na złośc. Jeżyny mi pousychały, maliny nie rosną i to by było na tyle dżumu w tym roku.
Dzisiaj wieczorem reż nie wytrzymałam tego niby-leniuchowania i postanowiłam zabrać się za prasowanie ubrania na jutro. Nie wiem, jak to się stało, ale nie wyprasowałam ani jednej rzeczy, chociaż rozłożyłam deskę i włączyłam żelazko. Za to zrobiłam porządek w szafie i odłożyłam do pozbycia się mnóstwo ubrań.
Jak widać mam jakiś nalot na porządkowanie.
Po poprzednich porządkach, w szafkach i witrynie w salonie, do dzisiaj nie mogę niczego znaleźć i wkurzałam się na siebie już kilka razy, kiedy leciałam po igłę nie do tej szafki, w której teraz jest pudełko z igłami i nićmi. Ciekawe ile razy jeszcze zajrzę najpierw do tej szafki, aby sobie przypomnieć, że przecież wszystko jest poprzekładane.
Dzisiaj porządki były jeszcze bardziej drastyczne, bo postanowiłam wyrzucić wszystkie ubrania, w których nie chodzę. Ostatecznie wyrzuciłam tylko te, w których nie chodzę i są przestarzałe. Te, w których nie chodzę, ale mogłabym, bo jeszcze nie wyszły z mody - zostawiłam. Może się jeszcze z raz w nie ubiorę.
Uzbierałam dwa wielkie pudła ciuchów do wywalenia. Może część uda się sprzedać, odzyskamy kilka groszy. Reszta wyląduje w pojemniku PCK. Takim, gdzie się wrzuca ubrania do oddania biednym.
Podobno one niekoniecznie trafiają do biednych. Podobno ktoś gdzieś je sprzedaje. Mam nadzieję, że to nieprawda, bo byłoby to brzydko ze strony osób, które obsługują te pojemniki. Ale wiadomo - teorie spiskowe są na każdy temat. Równie dobrze więc ktoś mógł wymyślić teorię spiskową na temat tak atrakcyjnej rzeczy, jak kontener na niepotrzebne ciuchy wystawiony przez PCK.
Nie wiem, co mnie naszło na to sprzątanie.
Łukasz tylko kręci głową i się uśmiecha pod nosem.
Niewiele z tych porządków wynika, ale przynajmniej mam poczucie, że coś robię.
Chyba tak usilnie czekam na tą pluchę jesienną, która nie chce nadejść. Już dawno umyłam okna, wyprałam i wyprasowałam firanki, zrobiłam na balkonie porządek i wywaliłam zjedzone przez mszycę aksamitki, zebrałam nasiona z suszków i czekam na deszcze. A tu nic.
Podobno mają przyjść w tym tygodniu. Czekam więc.
Jak nie przyjdą, to chyba zajmę się kolejnymi porządkami. Aż boję się myśleć na co teraz przyjdzie kolej... :)

1 komentarz:

marko pisze...

Nic-nie-robienie, zaledwie pozornie wyglądająca bezczynność, pozbywając się wszystko co mogłoby nas potencjalnie zmęczyć, ciekawy stan który staje się czasem bardzo owocny, zaczynamy gromadzić nowe pomysły a to już tylko początek tego co skłania nas później do takich ucieczek.