niedziela, 24 maja 2009

Kasprowy Wierch zdobyty piechotą!

Dzisiaj zrealizowaliśmy nasz plan na wielką wędrówkę!
Najpierw wdrapaliśmy się trudniejszym szlakiem do Murowańca. Justyna po drodze stwierdziła, że to nie dla niej wspinaczka i rezygnuje i zamiast pod górkę - sturlała się z górki do jakiejś dolinki.
My pieliśmy się dzielnie po skalnych schodkach i podziwialiśmy imponujące widoki po drodze. Pogoda się trochę popsuła, bo było dosyć chłodno, na Kasprowym zapowiadali tylko 1 stopień ciepła, ale jak się tak trzeba wysilić, aby wejść na górkę, to robi się człowiekowi gorąco. Kompletnie znieczula się człowiek na pogodę i nawet kurtka jest niepotrzebna.
W Murowańcu chwilę odpoczęliśmy, wysłaliśmy kilka MMS-ów z pozdrowieniami i wypiliśmy ciepłą herbatkę z cytrynką i sokiem malinowym.
W drodze pod górkę mijaliśmy taką starszawą panią, chyba ze Szwajcarii, przynajmniej Łukasz tak wywnioskował. Pani powoli wspinała się trudnym szlakiem i szła własnym tempem. Powolutku, pomalutku. Dotarła w końcu do schroniska, kiedy my już się zbieraliśmy do wyjścia dalej. Szła, szła, aż doszła do celu. Grunt to wytrzymałość.
W schronisku przestudiowaliśmy mapę i postanowiliśmy, że skoczymy nad Czarny Staw Gąsienicowy, a potem pomyślimy o Kasprowym Wierchu. Pogoda robiła się coraz ładniejsza, więc szkoda było nie wspiąć się na Kasprowy, ale ten zapowiadany jeden stopień ciepła nas zastanawiał, bo nie byliśmy przygotowani na takie ekstremalne temperatury. Mimo polarów - mamy wiosnę, więc nic bardzo ciepłego nie zabraliśmy ze sobą.
Nad Czarny Staw droga jest bardzo łatwa i przyjemna, widoki oczywiście fantastyczne! Ale pod samym stawkiem jest podejście pod górę i tam właśnie zalegał jeszcze śnieg! Wielka płachta białego, szklanego śniegu! Niezły to był wyczyn, aby w naszych butkach się nie ześlizgnąć po tym śnieżku, wprost ze szlaku w przepaść... :) Wejście pod górkę, to jeszcze nic wielkiego, wiadomo, że wchodzić jest łatwiej po śliskim, niż schodzić. Obejrzeliśmy więc Czarny Staw i wszystko dookoła i trzeba było jakoś przejść po tym śniegu w dół, z powrotem. Daliśmy radę! Trochę zjechałam na butach, kucając, trochę przeszłam, Łukasz zdecydowanie dawał sobie lepiej radę niż ja.
I dalej ruszyliśmy na ten zimny Kasprowy Wierch. A co tam! Słońce już przygrzało ziemię, więc zrobiło się bardzo przyjemnie. Oczywiście na Kasprowy szło się trochę po ziemi, a trochę też po śniegu. W wyższych partiach gór śniegu lezy jeszcze naprawdę dużo. Obok nas, równolegle na wielkiej połaci śniegu wspinali się pod górkę narciarze. Lepiej im poszło wspinanie się po śniegu na nartach, niż nam na butach. :)
Udało się jednak nie zgubić szlaku, chociaż turyści przed nami wydeptali na śniegu ścieżkę na skróty, zupełnie nie dbająco to, jak leci szlak.
Dotarliśmy całkiem szybko na szczyt, a na miejscu okazało się, że wcale tak zimno nie było. Chociaż owszem, nosy nam zmarzły na wietrze.
Z Kasprowego zjechaliśmy sobie w dół kolejką. Już byliśmy dość zmęczeni, no i było trochę za późno na ponad dwugodzinne zejście na piechotę. A szkoda... Szlak był zachęcający. I zaczynał się w strasznie dziwnym miejscu.
Wróciliśmy na kwaterę zmęczeni, ale zadowoleni. Zrobiliśmy sobie niezły marsz przez wertepki!

Zdobywcy szczytów!

Brak komentarzy: