niedziela, 17 maja 2009

Łikend w Smuteczkowie

Sobota.

Już drugi dzień mieszkam w Smuteczkowie Wielkim. Przeprowadziłam się tu wczoraj, zupełnie tego nie pragnąć i pomimo, że pragnę się stąd wynieść – nie jestem w stanie.
Jest mi nadal straszliwie smutno, mam jakieś żale i pretensje, na szczęście nikogo, do kogo je mam nie ma w pobliżu. Nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Cały dzień spędziłam w domu, zajmując się takimi przyziemnymi sprawami, jak sprzątanie i gotowanie.
Łukasz pokręcił się po mieszkaniu, zrobił zakupy i pojechał do pracy. Zjedliśmy na obiad kapuśniak, a raczej warzywniak z kapustą, który ugotowałam w ramach debiutu, bo zup to u nas się nie uświadczy, więc jak dotąd nie zdarzyło mi się zrobić kapuśniaku ani razu. Ale, ponieważ gotuję z rozmachem, to dodałam do zupy tyle warzyw, że wyszedł on cokolwiek niestandardowy. Ale smaczny.
Obejrzałam dzisiaj ostatni odcinek piątego sezonu Grey’s Anatomy. Wstrząsający. Lubię ten serial, bardzo fajna w nim panuje atmosfera, chociaż mają lepsze i gorsze momenty i czasem zdarza się, że robią się męczący. Piata seria skończyła się fatalnie. Wymyślili dla jednego z bohaterów wstrząsający wypadek. Mimo, że wiem, że to zmyślone, to i tak wczuwam się w fabułę, polubiłam bohaterów i – co tu dużo mówić, po obejrzeniu 5-ciu serii zżyłam się z nimi. Więc dzisiaj cały dzień przypomina mi się to fatalne zakończenie ostatniego odcinka. A szósta seria będzie za ładnych kilka miesięcy, więc zanim cokolwiek się wyjaśni, będziemy trwać w zawieszeniu i wymyślać sobie mniej lub bardziej prawdopodobne ciągi dalsze.
Na pocieszenie zmieniłam pościel na łóżku. Tym razem na buraczkowe prześcieradło i poszewki na poduszki i fioletową poszwę na kołdrę. Bardzo ładne i bardzo przyjemnie się w niej śpi.
Pierwotnie miała być w tonacji pomarańczowej pościel, ale okazało się, że wymiarowo jest zdecydowanie za mała. Założyliśmy prześcieradło, dało się jakoś naciągnąć, chociaż zdaje się, że na szerokość zrobiliśmy wymiar 140 ze 100 centymetrów. Niezły wyczyn, wyciągnąć prześcieradło o 40cm bardziej. Niestety z poszwą na kołdrę nie dało się tego zrobić i to co najdziwniejsze – była ona za krótka, a nie – jak standardowo – za wąska. Ale co dziwniejsze – ta pomarańczowa pościel dziwnie pachniała, a raczej niespecjalnie było to zapach, zastanowiłam się przez moment, czy ja może uprałam to bez proszku…? Wszystko możliwe, bo zapach jest zastanawiająco intensywny.
Zrobiłam też porządek na balkonie – umyłam podłogę, ustawiłam kwiatki, Łukasz przyniósł balkonowe i nasz balkonik zrobił się bardzo przytulny i śliczny. Jednak żywe kwiatki dodają dużo uroku.
Zauważyłam, że na kwiatkach w skrzynkach, które przed Zimnymi Ogrodnikami stały już kilka dni na balkonie – jest już jakiś szkodnik! Nie wiem co to jest, coś mikrusie, ale już zaatakowało liście!! To jest po prostu okropne! Kwiatki ledwo od ziemi odrosły, a już coś próbuje je zjeść! Rozbełtałam więc moją antyszkodnikową truciznę i spryskałam wszystkie kwiatki – zaatakowane przez to coś spryskałam dokładnie, a niezaatakowane pokropiłam tylko trochę, tak profilaktycznie.
Będę je w tym roku pryskała regularnie, bo nie mam zamiaru dać ich na pożarcie jakimś szkodnikom!

Piątek

Czekałam na Łukasza do północy – uprzedzał, że zostanie dłużej w pracy ale nie spodziewałam się, że aż tak. Zadzwoniłam w końcu koło 23,50 trochę zaniepokojona, aby rozeznać się w sytuacji. Okazało się, że mają cały korowód w związku z bardzo dowcipnym telefonem od jakiegoś gówniarza, który stwierdził, że podłożył im bombę. Najlepszy w tym wszystkim był ten wiz, że dzieciak zadzwonił na 3 minuty przed końcem pracy, tuz przed 22-. A po takim telefonie zaczyna się dużo dziać.
Była więc policja, zeznania, spisywanie protokołów i cały korowód.
Ja czekałam do 2-giej w nocy oglądając serial, w końcu jednak mnie zmogła senność i przetransportowałam się do łóżka. Ledwo przyłożyłam głowę do poduszki- senność zniknęła. Czekałam więc dalej na Łukasza, tym razem przewracając się z boku na bok w pozycji horyzontalnej.
Łukasz wrócił o 3-ciej nad ranem. Stwierdził krótko, że gówniarz od domniemanej bomby nie ma szans i na pewno go złapią. Ja dodatkowo mam nadzieję, że będą go wieki przesłuchiwać i nie dadzą mu spać, tak jak on nam i będzie miał za swoje.
Prawdą jest jednak, że taki telefony wykonują prawdziwi kretyni. Dzwoni taki debil do firmy tak mocno monitorowanej na wszystkie możliwe sposoby i nie spodziewa się, że za chwilę zapuka do niego policja i zgarnie go na dołek? To jest naprawdę porażający brak rozumu! Jak można nie wydedukować sobie, że firma opierająca swoją działalność na telefonach ma wszelkie narzędzia, które ułatwią prace policji!
Inna sprawa, że należy się takim gówniarzom naprawdę solidne manko za takie durne żarty!

Niedziela

Na dokładkę więcej smutków

Na dzisiaj miałam zaplanowane robienie krokietów i pieczenie muffinek na jutrzejsze spotkanie.
Wstałam więc rano i od razu powędrowałam do kuchni. I tak zostałam w tej kuchni przez pół dnia! Zadziwiające, ile czasu może pochłonąć zrobienie krokietów!
Krokieciki wyszły jednak pyszne - puchate naleśniki, a w środku farsz z pieczarek, papryki, cebulki i pasztetu drobiowego. Całość opanierowana - w tym pomagał mi Łukasz - panierowaliśmy taśmowo - ja w jaju, on w bułce.
Zjedliśmy sobie krokiety na obiad, chociaż Łukasz stwierdził, że jak na niedzielny obiad to trochę ubogi. Zbeształam go, ze za to straszliwie pracochłonny, więc zjadł, co miał zrobić. :)
Upieczenie muffinek tez okazało się dosyć zajmujące, no ale to już pikuś w porównaniu do tego ile pracy się wkłada w krokiety.
Więc pierwszą część dnia spędziłam w kuchni.
A drugą na bardziej kulturalnych zajęciach.
Poszliśmy do kina, zobaczyć "Tatarak". Nie wiem co mnie podkusiło, aby zażyczyć sobie, żeby Łukasz mnie na ten film zabrał! Sam z siebie by mi tego nie zaproponował, no i słusznie, bo film jest traumatyczny. Mnie zaciekawił ten watek autentyczny - przeżycia Jandy, kiedy jej mąż chorował i umierał na raka. To było warte wybrania się do kina, bo skoro już opowiedziała o tym publicznie w filmie, to trzeba to zobaczyć. Nie z takiej czystej, wścibskiej ciekawości, ale z takiego ludzkiego punku widzenia.
Film jest mixem opowiadania Iwaszkiewicza, opowiadania jakiegoś lekarza i opowiadania Jandy. Całość jest smutna, ale najgorszym rozczarowaniem jest to opowiadanie Iwaszkiewicza! Ta część
Ta koncepcja kłóci się z moimi przekonaniami. W roli odbiorcy filmu można się nie zgodzić z pomysłem na jego fabułę. Może z punktu widzenia pisarza wyglądało to bardziej sensownie i celowo... Może Iwaszkiewicz napisał to ku przestrodze samotnych, zagubionych kobiet, które chcą zawrócić w głowie chłopcom z pokolenia ich dzieci...
Nastrój jakby mi się poprawiał. Trochę ten film pasował w sam raz do mojego smuteczkowa. Chyba dlatego, że już byłam w najgłębszym dostępnym odmęcie smutku, nie odebrałam filmu z należytą intensywnością, jako tragedii skończonej.
Nic na to nie poradzę. Mam swoje żale, smutki i swoją udręczoną duszę i dzisiaj moja dusza jest odrobinę znieczulona na smutki innych dusz.
Jakby mi było wesoło, zapewne współczułabym Jandzie o wiele, wiele bardziej. A tak, tylko jej współczułam bardzo.
A czytałam niedawno jej książkę, która wydała gazeta PANI - w lutym chyba. Zbiór felietonów Jandy. Jest w nich taka wesoła, radosna, pełna optymizmu i życia. I mąż jej jest zdrowy. Jak czytałam tą książkę, to nie wiedziałam, że on już nie żyje. I myślałam sobie, że fajnie, że ma takiego dobrego męża, pełnego ciepła i miłości, który ją wspiera i z którym się tak im dobrze układa. No to już się skończyła ich sielanka...
Nie mogłam uwierzyć, że Janda obecnie nie jest już tą samą Jandą z książki, bo jest już sama, bez męża, za to ze smutkiem...
filmu mnie zwyczajnie wkurzyła. Zupełnie jak w "Małej Moskwie" - nie rozumiem po co ludzie zawracają głowę innym ludziom, kiedy nie powinni tego robić. Wynikają z tego same nieszczęścia. I w "Tataraku" był taki sam wątek - stara kobieta podrywa młodego chłopaka. Wynika z tego tragedia. Może oszczędzę sobie szczegółów, nie będę psuła nikomu przyjemności z obejrzenia filmu. Ale jak zapaliło się w kinie światło, stwierdziłam, że wątek jest bezsensowny i niepotrzebny. Ot, autor miał taki kaprys, aby napisać tragedię.

Brak komentarzy: