środa, 27 maja 2009

Powrót z urlopu

Właśnie mijają ostatnie godziny mojego urlopu. Łukasza urlop skończył się prawie dobę temu. On zaczął urlop wcześniej, ja za to kończę później.
Dzisiaj cały dzień spędziłam w domu. Nie wyszłam za próg nawet na krok. Nawet nie zajrzałam do skrzynki pocztowej na dole klatki. Zajmowałam się prostymi i przyziemnymi sprawami typu: sprzątanie, pranie, gotowanie i komputerowanie.
Rano próbowałam się trochę poopalać. Nałożyłam sobie na twarz maseczkę z zielonej glinki i zasiadłam na balkonie z gazetą w ręce. Gazeta wcale nie miała posłużyć mi do zasłaniania twarzy, zupełnie nie zainteresowało mnie, co sąsiedzi sobie pomyślą widząc zielono-gębego potwora w bikini na balkonie. Ich wytrzymałość została poddana próbie. Niestety mój eksperyment szybko się skończył, bo zrobiło się zimno i zaczął wiać niezły wiatr!
Zmyłam więc maseczkę z twarzy, ale dla odmiany nałożyłam maseczkę na włosy. Tą jednak przykrywa się ręcznikiem, no i nie ma ona żadnego odstraszającego koloru, więc nie byłam już widowiskiem. W międzyczasie zdążyłam zrobić dwa prania i przestraszyć się, że wiatr zwieje mi z balkonu bieliznę. Po wyjęciu pierwszego prania z pralki, okazało się oczywiście, że jakimś niewyobrażalnym cudem uprałam chusteczkę higieniczną - jak zwykle byłam niebotycznie zdumiona i mocno przekonana o tym, że sprawdziłam wszystkie kieszenie przed wrzuceniem spodni do pralki. Przyjęłam tym sposobem do wiadomości, że życie wróciło do normy, koniec urlopu, relaksu i turystyki. Skoro już uprała się chusteczka, oznacza to, że proza codziennego życia powróciła!
Umyłam podłogi i starłam szybko kurze, a potem zrobiłam obiad. Bardzo smaczny obiadek z wielkimi kotletami. Jeden kotlet był schabowy, a drugi z piersi kurczaka, ale nie zamierzałam wypuszczać się na wojaże po sklepach, nawet do najbliższego spożywczaka nie miałam zamiaru iść - wykorzystałam więc to, co znalazłam w zamrażarce. Niestety znalazłam dwa pojedyncze kotlety nie do pary. :)
Łukasz ambitnie poszedł wieczorem na basen. Ja dalej siedziałam w domu, jak zaklęta. Upiekłam tylko babeczki z jeżynami, bo nadal przeprowadzam akcję czyszczenia zamrażalnika z różnych tkwiących w nim produktów. Muszę przyznać, że powoli się tam przeluźnia, trochę tych mrożonek różnego rodzaju zjedliśmy.
Z bardziej produktywnych zajęć zrobiłam dzisiaj jeszcze albumy on-line w Picasa. Opanowałam ten głupi program w końcu na tyle, że udało mi się udostępnić kilka folderów ze zdjęciami z różnych okazji. Zainstalowałam sobie na komputerze ACDSee do obróbki zdjęć, bo musiałam je zmniejszyć odrobinkę, a Picasa nadal jest zbyt skomplikowane dla mnie. Chociaż - opanowałam świetną funkcję do redukcji czerwonych oczu - Picasa ma swoje niewątpliwe zalety. :)
Zainstalowałam sobie również Office, bo przecież nie miałam Worda od dłuższego czasu. teraz mogę startować z pisaniem.
Najprzyjemniejsze w powrocie z urlopu są rozmowy z przyjaciółmi. Już od niedzieli przypominają sobie o mnie i dzwonią i jest to bardzo miłe. To jest taki amortyzator w tym traumatycznym przeżyciu, jakim jest powrót do rzeczywistości. Bardzo miło było sobie porozmawiać z koleżankami, fajnie wiedzieć, że ktoś o mnie myśli i jak wyjeżdżam, to trochę czasem zatęskni. :)

Brak komentarzy: