niedziela, 10 maja 2009

Warszawa ponownie

I znów pojechaliśmy dzisiaj do Warszawy na wystawę. Tzn. pojechaliśmy dzisiaj do Warszawy - niektórzy na wystawę, a inni na plotki. :)
Wyjazd tym razem stał pod wielkim znakiem zapytania, bo niby trochę chciało się nam jechać, a trochę nie chciało. I tak niby postanowiliśmy, że jedziemy, ale trochę się ociągaliśmy. Obudziliśmy się rano po 6-tej, Łukasz wstał dzielnie i poszedł się ogolić, a ja tkwiłam uparcie w łóżku. Pierwotny plan pojechania busem o 8-mej rano upadł sromotnie. Zadzwoniłam do Kamisio, aby sprawdzić jak u niej sprawy stoją i okazało się, że wcale nie lepiej. Jej też nie chciało się wstawać…
W końcu poszliśmy na kompromis i zapadła decyzja, że pojedziemy busem po 9-tej. Żadne z nas nie było skore do pędzenia ekspresem na dworzec PKS, za to wszyscy chcieliśmy spokojnego poranka. Kamisio vel Mała Słoninka zebrała się jakoś po wczorajszych koncertach i zwlokła z łóżka. Przyturlała się na dworzec autobusem i nawet wyglądała na wypoczętą, ale to chyba był tylko makijaż. Chociaż, kto ją tam wie? Ona teraz znów zakochana śmiertelnie, więc w jej żyłach płyną hormony szczęścia i czysta euforia! :)
Bus dowiózł nas do Warszawy zadziwiająco szybko, korków nie było, droga spokojna, szybko minęła. Pogoda była niby ładna - słonecznie i ciepło, ale widać było, że po południu na pewno coś lunie, bo powietrze było mętne i czuć było, że na coś się zanosi. Mieliśmy tylko nadzieję, że deszcz nie złapie nas w środku niczego i nie zleje do suchej nitki! Ale w sumie, co tam dla nas jakiś deszcz? Jak jedziemy do Warszawy, to jedziemy do Warszawy! Nic nas nie powstrzyma!
W Warszawie w Złotych Tarasach czekała już na nas Just. Podzieliliśmy się na 2 grupy i Kamisio z Łukaszem pojechali do Wilanowa do Muzeum Plakatu, a my z Just poszłyśmy na cofee w Green Cofee. I tak nam minęło wczesne popołudnie na ploteczkach, kawie, spacerach. Pogoda była piękna, cieplutko i słonecznie. Nastroje nam dopisywały, tematów do nadrobienia na żywo było sporo, więc nie nudziłyśmy się.
O 16-tej znienacka się zachmurzyło i lunął deszcz. Na szczęście my z Just tkwiłyśmy wtedy na poczcie głównej, ja pisałam kartkę do Babci. Nawet nie słyszałyśmy za dobrze tego deszczu.
Za to Kamisio i Łukasz zmokli, bo ulewa złapała ich w drodze z Muzeum do autobusu. Nie przejęli się tym jednak wcale. Mówili, że deszcz nawet był ciepły. No w końcu to deszcz majowy! Po nim się podobno rośnie, a przynajmniej takie bajki słyszałam, jako dziecko. :)
Mała Słoninka chciała wracać do domu, na spotkanie z ukochanym, więc nawet nie zjedliśmy nic w Wawie. Dotarli do nas w okolice poczty i zarządzili, że jedziemy do domu. Pożegnaliśmy więc Just i popędziliśmy w stronę przystanku busów. I dopiero w drodze uświadomiłam sobie, że nie zrobiliśmy ani jednego zdjęcia z Just! Mamy mnóstwo fotek jakiś dziwacznych plakatów (wystawa była świetna, rzekomo…. taa…), ale zapomnieliśmy sfotografować mojej warszawskiej atrakcji! ;)
Więc wystawa się koneserom bardzo podobała. Mi by się nie spodobała, sądząc po zdjęciach. Kamisio interesuje się plakatem jako takim z racji swojego talentu plastycznego, kierunku studiów i zapędów w tej dziedzinie. Łukasz interesuje się plakatem filmowym. Wystawiane były plakaty filmowe z lat 60-tych, więc dwa w jednym. Dla obojga było to coś interesującego. Dla mnie nie bardzo, chociaż podobno znalazł się tam plakat z „Wojny i pokoju” – filmu, w którym grała Audrey Hepburn. Dla jednego plakatu nie warto jednak przeglądać całej wystawy.

Brak komentarzy: