poniedziałek, 4 maja 2009

Wysokie obcasy

Dzisiaj po pracy postanowiłam wrócić do domu na piechotę.
Blisko, ładna pogoda, dobra trasa, nic tylko spacerować. Zostawiłam samochód Łukaszowi, który siedział swoje 8h do 22-giej, założyłam swoją MP3-kę na uszy, włączyłam audiobooka (teraz słucham "Nad Niemnem" Orzeszkowej, bo "Chłopi" się niestety już skończyli.... buuu!!) i wyruszyłam w drogę do domu!
Miałam na sobie swoje ulubione, sliczne czółenka na wysokim obcasie, bardzo wygodne, trochę nie do spacerowania, ale nie przeszkadzało mi to. Buty są idealnie wyprofilowane i można w nich biegać cały dzień, noga się nie męczy, nic nie boli. Szło mi się dobrze, a że szłam wolno, więc nawet nie czułam, że mam obcas, z resztą jestem przyzwyczajona - zawsze chodzę na obcasach.
Przeszłam już 2 km, zostało mi 500 metrów - dokładnie tyle, bo mierzyłam kiedyś odległość jadąc samochodem - miałam właśnie zamiar wstąpić do sklepu po zakupy, a nuż coś dobrego upichcę na kolację... Kiedy nagle poczułam, że prawa noga zapadła mi się w jakąś dziurę na ulicy.
Zerknęłam w dół - nie ma żadnej dziury. Zrobiłam znów krok - no jest dziura jak nic! I to głęboka! Przyjrzałam się - co jest?? No nic... Znów stawiam krok - zapadam się prawą nogą ewidentnie. Rozejrzałam się i dopiero wtedy się zorientowałam! Odpadł mi cały obcas!!!
Zgubiłam calutki obcas od prawego buta!! Bez żadnego potknięcia, żadnego skrzywionego stąpnięcia, bez wpadnięcia w żadną dziurę, po prostu obcas został za mną i sobie najspokojniej w świecie leżał! na chodniku
Podniosłam go i zobaczyłam, że umocowany był na kilka cienkich nitów, które się ułamały. Obcas plastikowy, ale cały, ładnie odłamany, bez żadnych uszkodzeń - tyle, że leży osobno od buta. Hmm... Byłam mocno zaskoczona! Taka sytuacja mi się jak dotąd nigdy nie zdarzyła!
No ale cóż - wygląda na to, że szkodę da się naprawić bez większych trudności, potrzebny tylko szewc, na szczęście Mama dała mi namiary na świetny zakład szewski (szewcy.pl) więc zaniosę im przy okazji mój pantofelek i poproszę, aby mi zamocowali w taki sposób, aby już więcej mi się taka niespodziewanka nie przydarzyła! Może na wszelki wypadek zaniosę im obydwa, co by za jakiś czas nie zostawić za sobą drugiego od pary.
Wrzuciłam obcas do torebki i ruszyłam dalej. I to dopiero okazało się wyzwaniem!
Nie mogłam stawiać stopy, jakbym była w obuwiu bez obcasa, bo but jest tak wyprofilowany, że ma się wrażenia, jakby się zapadało w dziurę. I to głęboką! Stawiałam więc lewą nogę normalnie, a prawą na palcach. I tak kuśtykałam, udając, że wszystko jest w porządku, mam dwa buty z dwoma obcasami i idę zupełnie normalnie. Starałam się zasłaniać trochę tą kuśtykającą nogę siatką, torebką, żakietem, ale kto miał bystre oko, na pewno widział, że w prawym bucie mam wirtualny obcas... :)
Po drodze spotkałam koleżankę, pogadałyśmy chwilkę, ale ona jest tak zajęta swoim życiem, ze nie zwróciła najmniejszej uwagi na to, że może idę trochę nierówno. :)
Dotarłam do domu szczerze rozbawiona tym zdarzeniem. Był to totalny absurd!
Ale takie rzeczy się zdarzają. Zdarzają się nawet jeszcze ciekawsze przypadki, jak rozpadające się buty. Wtedy to dopiero trzeba dzwonić po pomoc drogową.
Koleżanka-której-imienia-nie-wymienię (ochrona danych osobowych przed ewentualną kompromitacją) miała parę ulubionych bucików, w których sporo biegała po mieście i pewnego dnia butki widocznie uznały, że nadszedł czas skonać. Niefortunnie dla niej wybrały sobie zły moment na to konanie, bo jeden z butów rozpadł się, kiedy koleżanka była na mieście! A odpadła jej cała podeszwa! :)) Daleko od domu...
To jest dopiero zabawne!
Masz but, ale tylko taką atrapę, bo tak naprawdę chodzisz bosą stopą po ziemi! Koleżanka nie poważyła się wrócić samodzielnie do domu przez całe miasto w tym pseud-bucie, zadzwoniła po chłopaka, który przybył z pomocą i zawiózł ją samochodem pod dom.
Ta historia jest zdecydowanie lepsza, niż mój odpadnięty obcas, jest znacznie bardziej śmieszna. Wyobrażam sobie zdziwienie dziewczyny, kiedy zorientowała się, że ma buta, ale... jakoby go nie było! :)
Swoją droga, ile Ty kobieto musiałaś latać w tych butach, że odpadła Ci podeszwa?? :))
Siedzę przed komputerem, stukam w klawisze i podśmiewuję się serdecznie z tego, bo to wyobrażenie jest komiczne!
Dzisiaj obie zastanawiałyśmy się, czy to dopiero początek naszych perypetii z butami na ten rok, czy może to już koniec, norma wyrobiona, nic więcej nie będzie się działo, można śmiało wypuszczać się na miasto bez obuwia zapasowego.
Kiedy byłam mała czytałam taką bajkę, w której było kilka sióstr - księżniczke, jak na bajeczkę przystało, które codziennie dostawiały nowiutkie buciki. Następnego dnia jednakże buciki miały doszczętnie zdarte podeszwy! Król Ojciec zachodził w głowę, jak to możliwe? I codziennie kazał szewcowi nadwornemu sprawić księżniczkom nowe pantofelki. Kolejnego dnia historia powtarzała się od nowa, a Król Ojciec na nowo dziwił się - dlaczego buciki całe zdarte? Hmm... otóż te księżniczki co noc wędrowały na tajemny bal, na którym tańczyły z przystojniakami-księciami całą noc i w ten sposób zużywały swoje pantofelki!
Pozostałej części tej bajki nie pamiętam, nie wiem nawet już teraz, o co w niej chodziło. Utkwiły mi w pamięci tylko te zdarte pantofelki. Pewnie dlatego, że wydawało mi się to dziwne (i nadal mi się dziwne wydaje), że można zedrzeć pantofelki w jedną noc! Co to za kiepskiej jakości obuwie? Zawsze byłam raczej praktyczna... No ale... W jedną noc?
Przecież nawet, jeśli idzie się na bal... najczęściej na jakieś wesele teraz się idzie - w butach za 100zł (no za 150zł, za 100zł się raczej butów nie kupi) i przetańczy się w nich całą noc, to następnego dnia się buty czyści, odświeża i są jak nowe. Podeszwy nietknięte, zaledwie lekko użyte. Nie tańczy się przecież po papierze ściernym...
Jednak ciekawe, że chodząc po mieście można sobie zdezelowac bucika...
Koleżanko-której-nie-wymienię-z-imienia, nie zapytałam czy rozpadł się Twój lw=ewy czy prawy bucik?? :)

Brak komentarzy: