piątek, 29 maja 2009

Łikend w Mielcu

Za chwilę wyruszamy w drogę do Mielca.
Zabawiliśmy w domu niecałe 3 dni i już wyjeżdżamy w kolejną podróż. ;)
Z Lublina do Mielca jest ok. 180 km. Po przejechaniu 400-tu do Zakopanego i tyluż samo z powrotem, droga do Mielca wydaje mi się bardzo krótka i dodatkowo łatwa do przejechania.
Dla ułatwienia, na trasie są świetne szosy - od Kraśnika do Janowa - świetny, nowy asfalt, równiutko i prościutko. Za Janowem trasa przez lasy janowskie - fantastyczna droga. Może śmiało jechać ponad stówką - nawet 140 miejscami. 120 km/h to standard, lekką ręką da się pociągnąć, radarów nie ma. A przynajmniej nie w lesie, albo nie w szczerym polu.
Mój Opelek nie lubi jeździć szybciej niż 145km/h bo coś zaczyna mu wibrować, chyba silnik. Ale nawet nie potrzebne mi szybciej, niż się da. A przynajmniej nie tym samochodem i nie po tych szosach. Może, jak wyjadę na autostradę i przesiądę się w coś bardziej pancernego, na przykład jakieś volvo, to pocisnę więcej. Póki co, 120 km/h mi wystarcza.
Dodatkowo mój Opel jest trochę kiepski do wyprzedzania. A raczej - jest trochę kiepski do wyprzedzania, jeśli jedzie się wolniej niż 120 na godzinę. Za to kiedy można się rozpędzić bardziej, to od 120 zaczyna bardzo szybko przyspieszać i można pięknie łyknąć każde auto, nawet ciężarowy!
Na trasie z Zakopanego śmialiśmy się, że trzeba sobie zrobić odpowiedni rozmach, aby wyprzedzać bez wysiłku. Na szczęście droga z Zakopca była pusta i nie jechało za wiele zawalidróg. W drodze do Zakopanego mieliśmy wyjątkowe (nie)szczęście do wszelkiego rodzaju ślimaków; ciężarówek, autobusów, żółwich osobówek, które snują się niezdecydowane czy mogą rozwinąć ponad świetlną prędkość przekraczającą 50km/h. To była droga przez mękę! Słońce grzało jak szalone, niestety nie mamy klimatyzacji w aucie, droga za Rzeszowem zaczynała się wić jak serpentyna, a im bliżej zakopanego, tym bardziej kręte szosy. Pod górkę całe kawalkady samochodów traciły rozpęd i zwalniały niemiłosiernie, nie można było wyprzedzać na większości trasy za Rzeszowem. Jechaliśmy całe 8h, z czego tylko 1h spędziliśmy na postojach. W połowie drogi ja zmieniłam sobie jeansy i bluzeczkę z długim rękawem na rybaczki i koszulkę z krótkim rękawem, a i tak dojechałam ugotowana na miękko! Zupełnie nie jak w maju, pogoda była iście lipcowa! Znudziła nas ta podróż dokumentnie, hart ducha i morale wycieczki upadło niechlubnie i tylko siedzieliśmy skwaśniali i wypatrywaliśmy z utęsknieniem tabliczki z napisem "Zakopane".
W końcu, w końcu pojawiła się na horyzoncie, a my z ulgą wysiedliśmy z samochodu, zdawkowo powitaliśmy się z gospodarzem naszej kwatery, wrzuciliśmy bagaże do pokoju i polecieliśmy kolejno pod prysznic.
Dopiero po odświeżeniu się poczuliśmy się z powrotem jak ludzie i mogliśmy wyruszyć na Krupówki.
Od takich ekstremalnych przeżyć rozpoczął się nasz urlop, który cały był ekstremalny i pełen różnych przeżyć.

Brak komentarzy: