piątek, 15 maja 2009

Kiepski początek

Jakoś ten 32-gi rok życia nie zaczął się za dobrze dla mnie. Dzisiaj był fatalny dzień, fatalny po prostu.
Obudziłam się rano z bólem głowy. Dotarłam do pracy na 9-tą i było mi tak smutno, że nawet nie chciało mi się z nikim rozmawiać. Dobrze, że mamy maile, przynajmniej można się pocieszyć z przyjaciółmi.
Po wymienieniu szeregu mało przytomnych maili z mojej strony udało się nam też umówić z Kamą na spotkanie wieczorem. Przełknęła moje marudzenie z wyrozumiałością.
Trochę mi to przywróciło równowagę, ale dla odmiany po południu głowa rozbolała mnie nie na żarty. Od 16-tej ledwo siedziałam już za biurkiem, było mi niedobrze i nie mogłam patrzeć w komputer.
Musiałam wyjść kwadrans wcześniej, bo już nie byłam w stanie dosiedzieć do 17-tej. Wróciłam do domu ledwo żywa, głowa mi mało nie pękła, żołądek fikał koziołki i zrobiło mi się słabo. Zadzwoniłam do Kamy z informacją, że możliwe, że mi to nie przejdzie w ciągu dwóch godzin. Przełożyłyśmy spotkanie na bliżej niesprecyzowane kiedyś.
Położyłam się w kompletnej ciemności - czyli z zamkniętymi oczami i głową pod poduszką i przespałam całe popołudnie. W międzyczasie obudziła mnie pani namolnie zbierająca na kościół w naszej parafii - słowo daję, te zbiórki są za często. Dzisiaj robiła rundę uzupełniającą, bo zbierała we wtorek pieniądze z naszego bloku, ale nas nie było. Nie omieszkała tu wrócić.
Ponieważ kręciło mi się w głowie i trzęsły mi się ręce (doprawdy, przedziwny dzień), więc mruknęłam, ze nie czuję się za dobrze, na co pani opowiedziała mi o swoim dzisiejszym fatalnym samopoczuciu - też ją bolała głowa i leciała jej krew z nosa. Ewidentnie jej dzisiejsze dolegliwości bardzo panią poruszyły, bo powtórzyła mi z trzy razy o nich, na co ja pomyślałam tylko, że dla mnie to żadna sensacja, w dobrym tygodniu z odpowiednim poziomem stresu zdarza mi się to dzień w dzień, no ale ta pani najwyraźniej rzadko miewa okazje oglądać swoją krew.
Dałam jej pieniążka i poszłam spać uboższa o 20 zł.
Głowa prawie przestała mnie boleć koło 21-szej i czuję się teraz jakbym miała w niej ogromną pustkę. Jak minie duży ból, to jest takie poczucie ulgi i lekkości.
Za to znów jest mi smutno, chociaż już nie tak bardzo.
W pracy przez moment naszła nas głupawka, chyba poprawki do specyfikacji tak na nas podziałały, bo ja robiłam uwagi, a Agata stwierdziła, że się czepiam. Powiedziałam więc, że owszem, jestem dzisiaj trochę marudna, na co Ćwik pospiesznie skorzystał z okazji aby rzucić kąśliwie żartobliwą uwagę: "Dzisiaj?".
No dzisiaj.
Dzisiaj jest zdecydowanie dzień, o jakim nie chce się pamiętać. Beznadziejny i przygnębiający.
Chyba pójdę z powrotem spać. Czekam na Łukasza, miał zostać dzisiaj chwilę dłużej w pracy, no i został.
Może jak wróci, to wszystko nabierze odpowiedniej perspektywy...
Dzisiaj przeczytałam w gazecie, że lekarze z jakiegoś uniwersytetu z USA odkryli, że czułe słowa skierowane do nas powodują, że w organizmie zachodzą reakcje chemiczne, dzięki którym zmniejsza się wydzielanie negatywnego hormonu stresu - jakiegoś NPY czy jakoś tak - i to powoduje, że organizm szybciej się regeneruje, lepiej się czujemy, szybciej zdrowiejemy. Przyznam, że miałam tak obolały mózg, że zapomniałam, jak to zgrabnie było ujęte w tym mini artykule, więc nie jestem w stanie tego przytoczyć tak, aby zrobiło odpowiednie wrażenie, ale sens był taki, że jak ktoś się czuje źle albo jest zestresowany albo zrani się - trzeba być dla niego miłym i troskliwym i dzięki temu szybciej wróci do formy.
No dzisiaj kilka osób było dla mnie bardzo miłych i troskliwych. Dziękuję bardzo. :)
Pewnie dlatego głowa mnie już prawie nie boli.

Brak komentarzy: