niedziela, 2 sierpnia 2009

Był sobie wyjazd...

Jak większość urlopów, nasz rozpoczął się również od wielkiego pakowania.
W sobotę po południu, po odwleczeniu tego momentu maksymalnie długo rozpoczęliśmy oficjalne przygotowania do wyjazdu. Wyjęliśmy z szafy plecaki, odszukaliśmy w najdalszych zakamarkach łazienkowej szafki kosmetyki z filtrami przeciw-słonecznymi, wybraliśmy grube i mięciutkie ręczniki na plażę i kolejno, wrzucaliśmy do plecaków wszystkie niezbędniki urlopowe.
Coś do czytania: w tym roku padło na Jane Austen. Mam dwie książki z kolekcji w twardej oprawie z obwolutą wydanej przez Świat Książki. Do postawienia na półkę wydanie jest w sam raz – prezentuje się bardzo elegancko, do czytania w domu również, bo książki w twardej oprawie ładnie się rozkładają i nie mają tendencji do zamykania się samoistnie. Jednak do zabrania na urlop w plecaku noszonym na plecach są kiepskim wyborem, bo ważą dwa razy więcej niż książki w wydaniach kieszonkowych z miękkimi okładkami. Zabrałam jednak obydwie, z nastawieniem, że na plaży, w tym upalnym słońcu, jakiego sobie życzyliśmy, przydadzą się mi obie i pochłonę je w mgnieniu oka.
Na MP3-kę wgrałam sobie kilka audiobooków z Łukasza kolekcji. Wybrałam tytuły, które brzmiały nie za bardzo ambitnie, z nadzieją, że dadzą się strawić w podróży.
Życie zweryfikowało moje plany i w trakcie urlopu stało się jasne, że lektura Jane Austen po pierwsze mi nie podchodzi, bo jej styl pisania jest mało wciągający, a po drugie została wyparta przez „Annę Kareninę” Tołstoja w wersji audiobook, czytaną przez Annę Polony, która wciągnęła mnie bez reszty i której słuchałam prawie non stop.
Całe szczęście, że moja MP3-ka ma czas odtwarzania ~60h, bo nie zabraliśmy ze sobą laptopa, a ładowarki podłączanej bezpośrednio do kontaktu nie mam. Jakby mi padła MP3-ka po dwóch dniach, to by mi było bardzo szkoda. Miałam co prawda ładowarkę podłączaną do kontaktu, z końcówką mini USB do Motoroli, ale nie wiem, czy Mp3-ka przeżyła by, gdybym ją podłączyła, więc wolałam nie ryzykować. Ale i tak, wytrzymała do ostatniego dnia i padła dopiero na dworcu PKP, kiedy czekaliśmy na pociąg powrotny. Moje ukłony i wyrazy uznania dla twórców vedi, za tak dobry sprzęt!
Ubrań wzięłam tyle, ile weszło do plecaka po zapakowaniu innych niezbędników. Na miejscu okazało się, że połowa ciuchów w ogóle nie była mi potrzebna. Kiedy ja nauczę się pakować oszczędnie? Zawsze wydaje mi się, że muszę mieć mnóstwo zmian ubrań na wszelki wypadek i inne okoliczności, a potem kończy się na tym, że połowa jest nie używana, bo nie ma czasu na ich zakładanie, wyjazd jest za krótki, aby z wszystkich ubrań skorzystać. Tym razem było podobnie. Dobrze mieć na wyjeździe „opcje” na zamianę, ale jak przychodzi do targania ich na ramionach, to już jest mniejsza atrakcja.
W efekcie mojego pakowania Połowy ubrań nawet nie wyjęłam z szafy. Dojechały nad morze i nietknięte wróciły do domu. Plus taki, że było mniej prania. Plecak mam wygodny, więc nie było tak kiepsko z noszeniem tego zbędnego balastu.
Sunblokery przydały się nam bardzo, bo ta słoneczna i upalna pogoda, na którą mieliśmy taką nadzieję – dopisała. Spędziliśmy większość dni na plaży i tylko obserwowaliśmy, jak nasza karnacja się zmienia. Zbliżyliśmy się znacznie do wersji „Mulat”, za to przestaliśmy przypominać odcieniem skóry białego człowieka.
Kwaterę mieliśmy już sprawdzoną i wypróbowaną 3 lata temu. Dostaliśmy pokoik z oknem na zachód, więc wieczorami było w pokoju słonecznie i wesoło. Przypomniał się nam wyjazd z czasów przed zaobrączkowaniem, bo spaliśmy na dwóch osobnych tapczanikach. Zupełnie nam to nie przeszkadzało i wydało się nam nawet zabawne.
Na śniadania były codziennie kanapeczki, przez pierwsze dwa dni z serem i pomidorem, a potem w wersji urozmaiconej – z dżumem, miodem, pasztetem.
Pogoda była grzeczna i tylko na jeden dzień słońce schowało się za chmurami i pokapał deszcz, a tak poza tym, to cały tydzień panowała słoneczna i ciepła pogoda. Na plaży słońce grzało, zwłaszcza jeśli się chowaliśmy przed wiatrem za parawanem. Morze było spokojne, ale nie martwe, więc fale nie zwalały nas z nóg, ale były. Wiaterek powiewał od morza chłodny, więc jak już czuliśmy, że zaczynamy mdleć od upału, wystarczyło się wychylić zza parawanu i od razu robiło się chłodniej.
Jednak nad morzem mają chłodny ten wiatr latem. Kiedy schodziliśmy z plaży po południu, podobnie z resztą, jak rano w drodze na plażę – zakładałam bluzy z długim rękawem. Po powrocie, wydało mi się, że w Lublinie jest tak gorąco, a wiatr nie chłodzi wcale! Czuć wyraźnie tą różnicę w mikroklimacie regionu.
Nasza ulubiona restauracja we Władysławowie „D’ell Opera” działa nadal, a nawet więcej, mają dwie nowe ,lokalizacje, więc stołowaliśmy się u nich. Ceny – ku naszemu zaskoczeniu – prawie się nie zwiększyły, co zważywszy na różnicę w czasie 3 lat, jest niespotykane i oczywiście ucieszyło nas bardzo. Obiad można zjeść w bardzo przyzwoitej cenie, porcje są duże, więc się najadaliśmy, wszystkie dania bardzo smaczne.
Poza tym, handel uliczny kwitnie w nadmorskich miejscowościach, sprzedają na straganach, w budkach i małych sklepikach. Można kupić wszystko od słodyczy, lodów, gofrów i zapiekanek, przez książki, biżuterię, zabawki, artykuły plażowe, po buty i ubrania markowych firm, sprzedawane w summer-shopach. Brakuje ci koszulki na wakacjach? Nie ma problemu, przy głównej ulicy masz do wyboru punkty wszystkich większych Marek typu H&M, Deep, House, Diverse. Rozpadną ci się buty? Odrobinkę dalej znajdziesz summer shop HD. Do wyboru do koloru, przy czym ceny mieli naprawdę wakacyjne. Nie zwiedzaliśmy jednak żadnych sklepów z ubraniami, w końcu nie po to pojechaliśmy nad morze. Za to dokładnie przejrzeliśmy zawartość każdego namiotu z tanią książką. To takie nasze hobby, kultywowane zwłaszcza przez Łukasza. Kupił sobie z resztą mega księgę z listami jakiś sławnych ludzi, których nazwiska nie pamiętam.
Wysłaliśmy plik kartek pocztowych, chyba tylko po to, aby nam ludzie pozazdrościli wyjazdu. Trochę to sadystyczne, ktoś haruje ciężko od rana do popołudnia, a tu listonosz przynosi mu kartkę od dwojga leniuchów, którzy obijają się całymi dniami i wylegują na plaży. Ale kartki wszystkich podobno ucieszyły, zawsze to znak, że ktoś o kimś pamięta.
Najwięcej kartek wysłaliśmy oczywiście Babci. W jednej – zapakowanej w kopertę, przesłałam jej nawet piasek z plaży. Babcia więc tradycyjnie dostała relację z całego naszego wyjazdu i kartki z różnymi widokami.
Urlop zleciał nam szybko. Leniliśmy się cały tydzień, nie robiliśmy nic, najdalej, gdzie dotarliśmy to do Jastarni. Plaża była mięciutka dzięki piaskowi, cieplutka, morze z dnia na dzień coraz cieplejsze. Ludzi mnóstwo, nasłuchaliśmy się ciekawych dialogów zza parawanów rozbitych koło nas. Wyspaliśmy się za wszystkie czasy, połaziliśmy po okolicy, posłuchaliśmy szumu fal i nim się obejrzeliśmy trzeba było wracać.
Po takim udanym urlopie przyjemnie się wraca do domu, chociaż trochę szkoda nam było wyjeżdżać. Ja chętnie wrócę do Chłapowa / Władysławowa ponownie. Byliśmy tam dwa razy i dwa razy pogoda dopisała, więc tam pogoda jest zawsze. Prosta logika. :)
Nasze plany wyjazdowe spełniły się w 100%. Było tak jak sobie zamarzyłam i jak chcieliśmy, aby było.
No i nasze morze może też być wakacyjną atrakcją.

Brak komentarzy: