środa, 19 sierpnia 2009

Wiewióry z marchewką

Odkąd wróciłam znad morza, wiele osób na widok ciemnego koloru mojej opalonej skóry otwiera szeroko oczy i wyraża swoje zdanie / zdziwienie / zdumienie / podziw / zachwyt – względnie: nie mówi nic, tylko łypie na mnie ukradkiem. Wszyscy esteci kuszą się jednak na jakiś komentarz.
Zazwyczaj słyszałam zdania typu: wyglądasz jak Mulatka / ale się pięknie opaliłaś / przypiekłaś / ale jesteś ciemna (nie mylić z tabaką w rogu, mózg mi się nie spalił na tym słońcu).
Dzisiaj usłyszałam dla odmiany bardzo oryginalny komentarz, od niezawodnego kolegi, na którego można zawsze liczyć, że wyskoczy z czymś niespodziewanym. Mam na sobie dzisiaj zielone khaki spodnie i pomarańczową bluzeczkę. Paweł – który nota bene wrócił z Hiszpanii i sam również się pięknie opalił – wpadł do kuchni, obejrzał mnie od góry do dołu i stwierdził:
- Z tą opaloną skóra i w tej pomarańczowej bluzeczce wyglądasz jak marchewka!
Bardzo mi się to spodobało. Prawda, że oryginalne?
Kiedy spojrzałam w lusterko, przyznałam mu trochę racji – kolor skóry faktycznie odrobinę zlewa się z kolorem bluzeczki, więc nic dziwnego, że się mu tak skojarzyło.
Mam jednak nadzieję, że nie planuje mnie tak nazywać na co dzień w pracy.
Dawno, dawno temu zrobiłam sobie pasemka. Były rude. Jakoś tak wyszło, że farba w kontakcie z moimi włosami dała rudy odcień i to dosyć wyrazisty. Miałam wtedy w dodatku długie włosy, więc pasemka były bardzo dobrze widoczne i oczywiście bardzo mi się nie podobały. Zrobiła mi je fryzjerka, pewnego pięknego dnia rano. Nie wiem czy miałam wtedy zajęcia na uczelni, czy może byłam już po zajęciach – dość, że od fryzjera na żadną uczelnię nie dotarłam, zamiast tego pojechałam do koleżanki, skrupulatnie unikając miejsc, gdzie mógłby trafić się ktoś znajomy. Kolor włosów wybitnie do mnie nie przemówił i od pierwszego wejrzenia się nie polubiliśmy. On mi złośliwie nie pasował do karnacji, a ja się w nim wcale nie czułam.
Dotarłam do Ani, która mieszkała niezbyt daleko od Reala – wiadomo, market, czynny dosyć długo. Miałyśmy się uczyć angielskiego wtedy. Rozłożyłyśmy się na stole z książkami, zaczęłyśmy coś tam wkuwać, kiedy do mieszkania weszła Agnieszka, jej współlokatorka. Ja na widok Agi rzuciłam tylko krótkie „cześć!” i schowałam głowę pod stół, udając, że czegoś szukam. Aga oczywiście zorientowała się, że coś jest nie tak, zazwyczaj nie reagowałam na nią tak gwałtownymi unikami. Pasemka się wydały, ku mojej rozpaczy i po śmiechach, chichach laski nazwały mnie „wiewióra”.
A tak im obu to przezwisko się spodobało, że rozkoszowały się nim potwornie długo. A na obronę mojej magisterki dały mi prezent – kilka pomarańczowych rzeczy, bo przecież pomarańczowy, to kolor „wiewióry”. Mam do tej pory śliczny pomarańczowy kieliszek – podstawkę do jajek na miękko.
Tego samego wieczoru jednak urządziłyśmy z Anią małą wyprawę do reala po brązową farbę do włosów, nieszczęsne pasemka zostały zamalowane w ciągu kilku godzin, raz na zawsze i myśl o pasemkach nie postała w mojej głowie przez następne długie lata. Aż do tego roku. Tym razem jednak pasemka wyszły śliczne i nie rude, tylko jasnobrązowe, bardzo mi się podobają i nikt nie nazywa mnie „wiewióra”.
Poza tym rude wiewiórki to chyba rzadki gatunek, bo Stanach widziałyśmy z Anią mnóstwo wiewiórek, które hasały beztrosko po drzewach w centrum miast w parkach, lub gdziekolwiek miały kilka drzew. I żadna z tych wiewiórek nie była ruda. Więc to chyba jakaś mitologia…
Ostatnio na necie bardzo popularne jest zdjęcie wiewiórki, która wepchnęła się przed obiektyw turystom, którzy robili sobie w najlepsze zdjęcie samowyzwalaczem. Nastawili aparat, usadowili się na tle pięknego widoczku, a tu zanim trzasnęła migawka – przed obiektywem pojawiła się wiewiórka (tez brązowa, a nie ruda) i w efekcie to ona jest na pierwszym planie, a turyście daleko w tle!
Spryciara, nie? Stała się supersławna dzięki temu i wszyscy teraz wstawiają ją na swoje zdjęcia.

Brak komentarzy: