wtorek, 18 sierpnia 2009

Marudny dzień

Goście się nam przerzedzili.
Aneta wczoraj pojechała do domu, dzisiaj podygała do pracy.
Został u nas sam Rafał i teraz nastąpi tydzień męskiej rozrywki. Obaj z Łukaszem coś kombinują. Wczoraj wyruszyli szlakiem podróży sentymentalnej na wycieczkę rowerową. Nie było ich dosyć długo, a ja w tym czasie rzuciłam sie w wir porządków. Miałam wyjątkową wenę na sprzątanie.
Najpierw zwalczyłam wszystkie kurze na pólkach, szafkach i parapetach, po czym padłam ledwo żywa, bo wczoraj chyba pogoda tak ludzi wykańczała. Nie byłam w stanie nawet pojechać do rodziców, chociaż miałam wielką ochotę. Zrzućmy to na ciśnienie, ale drugą połowę dnia - czyli tą po pracy - przesnułam się dosłownie, jęcząc i marudząc sobie i chłopakom, że nie mam siły.
Miałam za to zamiar się przespać; założyłam MP3-kę na uszy, puściłam Annę Polony z tą niedokończoną "Anną Kareniną", bo już wiem z doświadczenia plażowego znad morza i znad jeziora, że to usypia rewelacyjnie i faktycznie w ciągu pięciu minut zaczęłam odpływać. Nie przeszkadzały mi nawet dzieci wykrzykujące coś za oknem, bo to przecież wakacje i maluchy popołudniami hasają po osiedlach wydając dzikie wrzaski. Niestety znienacka wyrwał mnie z tego błogostanu telefon. A faktycznie byłam umówiona na pogawędkę z Kamą. Niestety przyjechał do niej po chwili pan od kominków i nasza rozmowa skończyła się w ciągu 10 minut, więc nie zdążyłyśmy sobie konkretnie porozmawiać.
Jednak spać mi się już wtedy odechciało, więc odczekałam, aż chłopaki znikną za drzwiami i chwyciłam za ścierkę do kurzu i jakiś tam pronto-brajt czy inny wynalazek.
Kiedy wrócili chłopcy tkwiłam pół żywa przed komputerem oglądając serial i grożąc, że idę zaraz spać. Powtarzałam sobie tą mantrę do 23,30, aż Rafał zauważył, że nic z tych obiecanek nie wynika. Standard.
To taka moja wieczorna igraszka. Spać wcześno nie lubię chodzić, bo mi strasznie szkoda, że jak zasnę, to obudzę się rano, kiedy od razu trzeba będzie iść do pracy i na odrobinę przyjemności trzeba będzie czekać aż do następnego popołudnia.
Moja ochota na sprzątanie wczoraj jednak rosła z każdą chwilą i wieczorem szalałam jeszcze w łazience. Tuż przed północą. Wyszorowałam wszystko, łączne ze ściankami kabiny prysznicowej i całą toaletą, czyli full service.
Nie wiem co mnie napadło z tym sprzątaniem w poniedziałek, ale gości mamy od czwartku, więc odświeżenie mieszkania się przydało.

Brak komentarzy: