wtorek, 25 sierpnia 2009

Psia sprawka

W niedzielę pojechaliśmy do rodziców na rodzinny obiad. Ja co prawda byłam w stanie średnio nadającym się do użycia, bo wyłaziło ze mnie powoli zmęczenie naszym sobotnim maratonem malarskim, ale taką okazję do rodzinnego spędu trzeba było wykorzystać.
A obiad był w sporym gronie, bo przyjechała rodzina ze Śląska, więc to jedna z niewielu okazji ciągu roku, kiedy można się zobaczyć i sobie z nimi pogadać.
Kiedy już napełniliśmy brzuszki pysznym obiadkiem przygotowanym przez Ciocię i Mamę, siedzieliśmy przy stole i przy wesołych opowieściach.
Po jakimś czasie temat zszedł na psy.
Dosłownie.
Rodzice mają psa, Ślązacy mają psa i każdy miał coś o swoim psie do opowiedzenia.
Najbardziej nas jednak rozbawiła opowieść rodziców o psie, który się przypałętał do nich na podwórko i zdewastował Mamie kwiatka. Historia nieziemska. :)
Kwiatka kupiła sobie Mama na początku lata, kiedy to zaopatrywałyśmy swoje balkony / podwórka w kolorowe kwitnące ozdobniki. Mama kupiła sobie wtedy śliczny kwiatek z gatunku importowanych, który naturalnie rośnie gdzieś w hiszpańskim czy innym południowym klimacie, jako przydrożne ziele, gdzie popadnie, a do Polski został przywieziony dopiero
niedawno, jako atrakcyjna nowa odmiana.
Kwiatek był wsadzony w doniczce do powieszenia. Sadzonek było w niej chyba 3 - kwitły ślicznie pomarańczowymi kwiatuszkami.
Przez jakiś czas wisiała ta doniczka na rurce od namiotu podwórkowego, ale w końcu ktoś ją zdjął, bo podobno rurka owa się pod ciężarem doniczki wygięła. Kto kwiatka zdjął – nie wiadomo. Podejrzenie pada na Adasia.
Kwiatek został postawiony na ziemi, obok schodów wejściowych. I tak sobie stał przez kilkanaście dni, nie przeszkadzał nikomu, więc nikt go nie ruszał.
Tydzień temu Mama dzwoni do mnie i mówi, że znalazła rano kwiatka totalnie zdewastowanego, każda sadzonka leżała w innym miejscu, przy czym każdą kolejną Mama znajdowała coraz dalej dalej. Ewidentnie coś – pewnie jakiś pies przybłęda – wlókł doniczkę za sobą, a kwiatki z niej wypadały. Sadzonki miały korzenie totalnie wytrzepane z ziemi, więc musiały wlec się za sprawcą przez dosyć długo. Kwiatek był całkiem połamany, mama zaszczepiła z niego 14 sadzonek, z nadzieją, że da się je uratować i nie straci kwiatka całkiem. Mama zbierała je idąc przez całe podwórko, ciągnęły się tak sznurkiem porozrzucane na całej długości od schodów wejściowych do ogrodu.
Mama była naprawdę rozżalona, nic z resztą dziwnego, bo kwiatek był śliczny, dopóki był - i bardzo szkoda, że został zniszczony. Podejrzanym sprawcą był jakiś czarny piesek, który był widziany tej nocy na rodziców podwórzu. Co ciekawe – piesek miał podobno łańcuch przy obroży, czyli urwał się komuś spod budy i robił sobie w nocy wycieczkę krajoznawczą.
Wczoraj prawda wyszła na jaw. Całe to zajście widział świetnie Tata, co więcej nawet – Tata po części je spowodował.
Tata rano wyszedł przed dom i zobaczył przy schodach pieska przybłędę – pańskiego, bo z obrożą, fale aktycznie, obcego, który przelazł w ogródku przez dziurę w ogrodzeniu i przyszedł pożywić się z Tofika miski.
To jest – jak to ujął Tata – stołówka dla bezdomnych, bo każdy pies, który ma sprawny węch i nie jest uwiązany na swoim podwórzu może przyjść i zjeść, co Tofik w misce zostawi, a że z Tofika jest niejadek, to pożywiła się jego kosztem cała zgraja psów z sąsiedztwa. Co noc jakiś nowy.
Tata na widok obcego psa – kolejnego, który na dziko zwiedza nasze podwórze – tupnął nogą i krzyknął, aby go przegonić. Na to piesek – nie czekając na dalsze zachęty puścił się pędem przez całe podwórze w stronę ogrodu, do dziury, którą przelazł.
Pech chciał, że haczyk od doniczki z kwiatkiem zaczepił się pieskowi za obrożę i pies biegł wlokąc doniczkę za sobą. Doniczka za nic nie chciała odczepić się lub odpaść, za to wypadały z niej ziemia i kwiatki. Pies z doniczki nic sobie nie robił, bo o wiele bardziej pragnął się ewakuować, niż odczepić nieszczęsną doniczkę.
Tata za psem nie leciał, całe zdarzenie trwało kilka sekund, kwiatka nie było jak ratować, pies wpadł w dziurę w ogrodzeniu, aby wyjść na drogę i tu go doniczka wyhamowała! Pies w dziurze pod ogrodzeniem się zmieścił, ale doniczka już nie. I tym sposobem pies utknął za siatką, a doniczka przed. Ta cześć opowieści rozbawiła nas najbardziej! Biedny piesek - totalnie zdumiony - tkwił za siatką, ale nie mógł zwiać, bo doniczka została z drugiej strony siatki i nie dawała się ani odczepić ani przeciągnąć na wylot przez ogrodzenie! Komedia.
Zanim Tata wyprowadził samochód z garażu – psa już nie było. Ostała się tylko doniczka i kawałki kwiatków porozrzucane na całej długości podwórka. Jakimś cudem oswobodził się z potrzasku i wyrwał doniczce z haka.
Opowieść nas strasznie ubawiła.
Wyobraziliśmy sobie tego psa pędzącego przez podwórze z doniczką uczepioną przy obroży i nagle zastopowanego przy ogrodzeniu, kiedy już, już prawie udało mu się zwiać - i nie mogliśmy się przestać śmiać! Już nawet Mama się śmiała, pocieszyła się, że zaszczepki kwiatka zaczynają rosnąć i historia bawiła też ją. Przynajmniej dowiedziała się, jak to naprawdę było.

Brak komentarzy: