wtorek, 4 sierpnia 2009

Urlop w toku

I półmetek naszego urlopu już przeleciał. Właśnie dzisiaj.
Od jutra już mamy z górki.
Na razie nie dopuszczam do siebie tej traumatycznej myśli, że za tydzień będę już latała dzień w dzień do pracy i siedziała 8h w zamknięciu, jak więzień, odrabiając swoją pańszczyznę.
Póki co - wyleniuchowaliśmy się na plażach Bałtyku, opaliliśmy tak mocno, że teraz jesteśmy tylko częściowo białymi ludźmi i to w tych częściach ciała, których nie widać, więc w zasadzie to tylko z nazwy. Przeleżeliśmy dłuuugie godziny do góry brzuchem i oderwaliśmy się całkiem od naszej codziennej rzeczywistości. Nie myślę zupełnie o pracy, codziennych obowiązkach i zajęciach itp rzeczach, które składają się na dzień powszedni.
Za to cały tydzień nad morzem żyłam życiem Anny Kareniny z powieści Tołstoja, którą to sobie słuchałam w wersji audiobooka. To było bardzo przyjemne połączenie - nadspodziewanie upalny klimat plaży, słońce, morze i leniuchowanie oraz XIX-wieczne życie wyższych sfer arystokracji rosyjskiej.
Po tygodniu urlopowania straciłam poczucie czasu do tego stopnia, że dziś obie z Łukasza Mamą najpierw stwierdziłyśmy, że dzisiaj jest piątek, potem zmieniłyśmy wersję na wtorek, po czym olśniło nas, że to jest jednak poniedziałek! Dałabym sobie wmówić też każdy inny dzień tygodnia, byleby tylko w perspektywie pozostawał tydzień urlopu.
Chwilowo nie mam żadnej woli ani chęci do powrotu do normalności.
Ograniczyłam swoje telefony, SMSy i maile do minimum - żeby nie powiedzieć: do zera i mam kontakt tylko z rodziną, no dzisiaj jeszcze rozmawiałam z Kamą B., ale ona nie jest powiązana w żadnym stopniu z moją pracą i wcale mi się z tym miejscem nie kojarzy, więc może się zaliczać do mojego urlopu. Mój telefon leży sobie beztrosko na dnie torebki, zaniedbany totalnie, przypominam sobie o nim dosłownie raz na dzień i w zasadzie to z niechęcią sprawdzam czy coś się na nim pojawia. Naprawdę nie mam zacięcia do oddzwaniania czy odpisywania na SMSy i robię to tylko z przyzwoitości. Mam nadzieję, że nikt się nie poczuje zaniedbany i nie obrazi na mnie. A jeśli się obrazi, to mi wybaczy. :)
Dzisiaj zajmowałam się przez cały wieczór obmyślaniem menu, jakie zaserwujemy znajomym Litwinom. Przyjadą w środę najprawdopodobniej, więc musimy mieć jakiś biznes-plan na to, co będziemy jadać. Chyba zrobię jakąś dłuższą listę możliwych pozycji, aby w razie jeśli okaże się, że czegoś nie lubią, mieć alternatywę.
A tak w ogóle to dzisiaj przyturlaliśmy się do Mielca i posiedzimy tu do środy rano.
Już odwiedziliśmy rodzinę ślimaków na działce, mają się dobrze, znów miały zorganizowany zjazd rodzinny, tym razem jednak bez pamiątkowych zdjęć rodzinnych.
Jutro świętujemy 30. rocznicę ślubu Łukasza rodziców, będzie więc ładne prywatne święto. Na tę okazję dzisiaj poszliśmy zbiorowo do spowiedzi. Jutro będzie msza, więc ładnie byłoby pójść do komunii. Nie powiem, nie było fatalnie, przeżyłam to ciężkie doświadczenie. nie należy to do przyjemnych rzeczy, ale cóż...
A teraz idę spać.

Brak komentarzy: