niedziela, 6 stycznia 2013

Reaktywacja w kuchni

Właśnie, ten rosołek to - poza kilkoma potrawami w okresie okołoświątecznym - pierwsza rzecz, jaką ugotowałam od miesięcy. Nie bywałam w kuchni od dawna. Z braku czasu głównie, bo mniej więcej od sierpnia praca mnie pochłonęła, ale też na szczęście nie wielkiej konieczności pichcenia. 
Łukasz na swojej diecie przygotowuje sobie wszystko sam - wrzuca sobie do parowara żelazny zestaw i ma gotowe w kilkadziesiąt minut. A ja żywię się tostami z masłem orzechowym, tuńczykiem z puszki i mozarellą z woreczka. I mlekiem oczywiście, a w zasadzie to hektolitrami kawy z mlekiem.
Tygodnie szybko mijają, więc nie uświadamiałam sobie tego przez długi czas. Do momentu, kiedy na specjalne zamówienie Pucza, wkroczyłam do kuchni, aby zrobić na spotkanie przedświąteczne jajka faszerowane.
W drodze z pracy do domu kupiłam pieczarki, jajka, majonez. Magi i masło miałam w domu. Pamiętałam, że maseł leży chyba ze 3 szt w szufladzie lodówki. 
No i jakież było moje zdumienie, kiedy w lodówce - owszem - masło się znalazło, ale każde z nich dobrze przeterminowane. I to nie było kilka dni po terminie, ale kilka miesięcy! MIESIĘCY! W połowie grudnia wyjęłam z lodówki masło z datą ważności 25 sierpnia 2012!!
Kiedy spojrzałam na tą datę ważności, to przez dobrą chwilę nie wiedziałam na co patrzę. Już zaczęłam myśleć, że może to jednak data produkcji, niestety producent mnie wyprowadził z błędu odpowiednim napisem na opakowaniu. 
Różne rzeczy mogą przeterminować, prawda? 
Kiedyś wyrzuciliśmy z Łukaszem ładnych kilka pozycji z pojemnej i głębokiej szafki narożnej. Mieliśmy przy tym niezły ubaw. Aczkolwiek nie były to wcale artykuły pierwszej potrzeby, jak masło i miały prawo się przeterminować, bo np. marynowany seler wchodzi do menu tylko od czasu do czasu. 
To przeterminowane masło mnie zszokowało. A patrzenie na nie napawało mnie grozą. Przez głowę przeleciała mi myśl: gdzie się podziały wszystkie te tygodnie od 25 sierpnia, że tak długo przeleżało w lodówce niezauważone? I niepotrzebne, co gorsze, bo ta data ważności oznaczała, że ja nie gotuję tak dawno, że masło straciło ważność 25 sierpnia i nie było mi do niczego potrzebne ani do wtedy ani później! Czyli nie gotowałam już dużo wcześniej! No ale wcześniej było lat, ja spędzałam każdą wolną chwilę na wsiowie, głównie walcząc z pokrzywami, więc że latem nie gotowałam, to mnie nie zdziwiło. Ale że jesienią nie gotowałam, to już co innego. 
Po tym smutnym odkryciu zrobiłam czystki w lodówce i szafkach, ot takie - prawie że przedświąteczne porządki. Ale tak w prawdzie to nie były żadne przedświąteczne porządki, tylko pozbywałam się takich straszydeł z kuchni, które by mi pokazały, jak to moje prywatne życie przewisiało na kołku całą jesień. Od wtedy kuchnia jest już bezpiecznym terytorium, na którym nie grozi mi póki co popadnięcie w histerię na widok na przykład puszki groszku, która wyszła pół roku wcześniej. Będzie bezpiecznie do wiosny mniej więcej. Potem trzeba będzie zrewidować ponownie zawartość szafek i lodówki i pozbyć się straszydeł. :)
 

1 komentarz:

Nomad pisze...

A ja to nawet przegapiłem reaktywację na blogu. Rosołku nie cierpię, to taka trauma z dzieciństwa. Trzeba było co niedziela rosołek u Pani Babci jeść. A literki na blogu mogły by być większe. Stary już jestem i ślepy :)