wtorek, 15 stycznia 2013

Spaaać!

Czy ktoś zna jakiś dobry sposób na spanie?
Bo na niespanie świetnych sposobów znam milion! Każdy skutkuje! A już najlepiej: położyć głowę na poduszce i włączyć rozmyślanie. Ach! Myśli się wtedy świetnie! Ciemno, cicho, nic nie przeszkadza. Dzika swoboda dla tego całego stada myśli kotłujących się w mojej głowie. A może raczej dla rzeki myśli przepływających przez moją głowę. 
Do oświecenia w buddyźmie mam całą wieczność. Będę się reinkarnować w nieskończoność, bo mój umysł bryka sobie swobodnie i bezkarnie samopas, a ja zamiast się skupić i zasnąć, daję się mu wciągnąć w rozmyślania. 
Najgorzej jest wtedy, kiedy położę się z jakąś konkretną myślą. Albo: położę się solo, bez żadnej myśli, ale zaraz po zamknięciu oczu, jakaś mnie nawiedzi. No i spanie mam z głowy do późnych godzin nocnych. Mniej więcej do godziny między 01:30, a 3:00. 
I tak od zawsze! Przesrane! No przechlapane bez dwóch zdań. 
Może zacznę coś produkować w nocy zamiast tak bezczynnie leżeć i próbować usnąć... Jakieś opowiadania na przykład. Lepsze to, niż rozpamiętywanie, jakie to świetne wydarzenia miały miejsce tego dnia. Bo niektóre wcale świetne nie bywają.
Kupiłam sobie kiedyś jakieś ziołowe tabletki nasenne. A nie! Najpierw eksperymentowałam z melisą parzoną. Lubię zioła, więc mogę pić. Niestety melisa wydaje się działać na mnie zgoła na odwrót i herbatka z niej zamiast mnie usypiać, to mnie wręcz ożywiała. Zero spania do nieprzyzwoitej godziny.
Kupiłam więc zioła w tabletkach, jest taka jakaś seria (najwyraźniej seria, ja miałam tylko melisę) w aptekach, kupiłam więc sobie z nadzieją na spanie. Po pierwszym użyciu 2 małych, brązowych pigułek - spało mi się świetnie! No to rozochocona następnej nocy, kiedy wieczorem nie czułam się wcale śpiąca - znów naszykowałam sobie takie 2 magiczne tableteczki. Spało mi się równie rewelacyjnie. Nie pamiętałam, kiedy usnęłam, a to zawsze oznacza, że zasnęłam błyskawicznie, ponieważ na ogół pamiętam cały ten długotrwały proces myślowy, po którym wreszcie, WRESZCIE! zasypiam. No i jakież było moje zdumienie rano, kiedy znalazłam te dwie świetnie działające tabletki naszykowane na szafce w łazience!
Siła sugestii jest niezbadana!
No więc melisę w tabletkach diabli wzięli i od tej pory, jako że zdemaskowana - przestała działać. 
Po jakimś czasie jednak znów poczułam potrzebę dorwania jakiegoś ułatwiacza zasypiania. Zaopatrzyłam się w aptece w jakiś mix różnych składników ziołowych - nie pamiętam nazwy, jakiś luna-coś-tam. Cokolwiek to było, nie skutkowało. Oczywiście. Producent zalecał brać 1 do 2 tabletek, a w skrajnych przypadkach 3. Na godzinę czy pół przed snem. Jakie ja wypróbowałam kombinacje, to normalnie mogłabym mu udostępnić wynik testów UAT! Negatywnych oczywiście. Specyfik nie działa i nie ma na mnie nocnych. Brałam po 3 tabletki (po tym, jak 2 nie działały) (1 to nie było sensu brać w ogóle przecież) na pół, na godzinę, a w desperacji to i na 2h przed snem. Zero efektów! Zero! Normalnie, co oni w te tabletki wkładają??? Nic skutecznego na pewno. A śmierdziało to coś niemiłosiernie! Jakimś kozłkiem, czy innym odstraszaczem. Doszłam do wniosku, że to, co zaleca producent jest jakąś dawką na krasnoludka i nawet zamierzałam wziąć z 5 tabletek na raz, ale niestety skończyły mi się i zostały tylko 3 w opakowaniu. Smętnie więc leżą sobie do dzisiaj w szufladzie, bo przecież nie ma sensu więcej tego ćwiczyć, skoro do tej pory nic nie pomagało. 
Trudno. Cudów nie ma.
Trzeba się pogodzić z faktem, że spania też nie będzie. Już się nawet tym nie przejmuję. Po tylu latach (no nie będę sobie wypominała, ile mam) to już można zawrzeć rozejm ze swoimi ułomnościami. 
Dzisiaj się nokautuję winem. Białym, węgierskim, prosto z Egeru. AD 2008, importowane własnoręcznie w 2011. Całkiem dobre, mam nadzieję, że po 2 kieliszkach wyłączy mi się proces myślowy i odpłynę prosto w niebyt. W Egerze mi się dobrze spało... Może coś tak świetnie działającego zachowało się w tym winie. :)

Brak komentarzy: