sobota, 5 stycznia 2013

Zakończenie

Wczoraj w pracy zapytałam kolegę, co mu powiedział chłopak, z którym rozmawiał przez telefon. A on mi odpowiedział:
 - Że ktoś przyszedł i musi przerwać.
Akurat nie pytałam o ostatnie zdanie, które padło w tej rozmowie, tylko o szerszy kontekst, jaki z niej wyniknął.  Ale ok - taka interpretacja pytania też może być. Zaczęłam się śmiać i przypomniała mi się historyjka mojego Brata. Jeszcze z czasów podstawówki. 
Adaś z kolegami dorwali książkę z biblioteki - "Lśnienie" Stephena Kinga. Był to czas, kiedy radośnie wkroczyli w mroczny świat horrorów i czytali wszystko Kinga i Mastertona, a wkrótce i kolejnych takich horroro-pisarzy, co tylko im w ręce wpadło.
Ale niestety szkoła ma ten mankament, że trzeba chodzić na lekcje. A na lekcjach są nauczyciele, którzy w dodatku wymagają, aby uczniowie na lekcjach uważali, albo - nie daj panie - brali w nich czynny udział. 
Adaś i jego kilku koleżków czytali sobie tą książkę równocześnie. Każdy, kto się do niej dorwał czytał po kawałku, chyba dopóki mu następny jej nie odebrał. 
Nie wiedzieć czemu, żaden z nich nie mógł dobrnąć do końca, ale wszystkich ona ciekawiła i trzymała w napięciu i nie mogli się doczekać zakończenia. No wiadomo - King pisze tasiemce. W czasach, kiedy pisał "Lśnienie", jedną z jego wcześniejszych powieści, jeszcze panował jako tako nad pojemnością swoich powieści i hamował swoją rozwlekłą narrację. Ale z czasem zrobił się z niego prawdziwy mistrz wodolejstwa i teraz jego książki osiągają czterocyfrowe numery stron i to wydane drobnym drukiem.  
 "Lśnienie" jednak było w miarę treściwą książką i niezbyt rozwlekłą. Dało się w miarę szybko przeczytać. Pod warunkiem jednak, że nie robiło się tego urkadkiem pod ławką na lekcji.
A chłopaki nosili ją na lekcje i tak poczytywali pod ławką właśnie.  
No i pech chciał, że  któraś nauczycielka im tą książkę zabrała!
I mało tego - nie chciała im oddać!
Chłopaki nie umieli jej uprosić i książkę stracili - o zgrozo - zanim doczytali do końca! A tam ojciec ześwirował, w hotelu działy się dziwne rzeczy, jakieś zjawy, szaleństwo i krwawe sceny.
Książka jednak przepadła, nie ma i nie będzie i chłopaki nie wiedzieli, jak się mrożąca krew w żyłach opowieść kończy.
Jedynym, który doczytał książkę do końca był niejaki Wojtek (vel Marcin). Może dlatego dokonał tego wyczynu, że czytał ją po lekcjach, a nie w trakcie, kto wie. W każdym razie jakiś sposób znalazł i zanim nauczycielka skonfiskowała "Lśnienie", Wojtek był jedyną osobą, która znała zakończenie historii Jacka Torrance'a i jego żony i synka w nawiedzonym hotelu.
No więc towarzystwo Adaś i spółka, nie mogąc sami doczytać - zapytali Wojtka:
 - Jak się ta książka kończy?!
A Wojtek odpowiedział im na to:
- A coś tam, że wyszedł i zamknął za sobą furtkę.
No i to faktycznie jest ostatnie zdanie z tej książki, chociaż nie jest to odpowiedź, na jaką liczyli. Wojtek jednak ma bardzo dobrą pamięć i tak im zacytował zakończenie. 
Chłopaków wmurowało. Mój Brat opowiadał mi to duuużo później, ale nadal z TAKIM zdumieniem! Jak to można po pierwsze: zapamiętać książkę zdanie po zdaniu niemalże, a po drugie: jak można TAK im odpowiedzieć na pytanie o jej zakończenie!?
Najwyraźniej można. Wojtek to potrafi. 
Ciekawe czy Wojtek to pamięta. :)
 

Brak komentarzy: