niedziela, 13 stycznia 2013

Neverending story

Dżizu!!!! Z tym samochodem nie da się normalnie pożyć! Ciągle coś!
Teraz mu akumulator siadł i to dokumentnie. Padł, zdechł i już nie ożyje, choćby nie wiem, co. Trzeba wymienić. Trzeba więc kupić nowy. Kolejny wydatek. I to auto to taka skarbonka bez dna. Tyle tylko, że niewiele z tego wrzucania do skarbonki wynika, bo jak nie było auta, tak nie ma.
A bez auta nie da się normalnie funkcjonować! Zwłaszcza, że trzeba jeździć na wsiowo i karmić psa i kota.
W piątek wieczorem odebraliśmy  Opla z warsztatu, gdzie stał półtora miesiąca, po stłuczce. Naprawiali mu cały tył. Naprawili pięknie, poza tym, że wycena szkody z ubezpieczalni była o 500 zł niższa, niż faktyczny koszt jej naprawy. No ale to auto jest już bardzo mało warte. 
Sztuka jednak liczy się bardziej, niż te 500 zł, bo czymś muszę jeździć, więc dołożyłam te 500 zł i auto naprawiliśmy. Aha! Kluczowe w tej całe sytuacji było to, że auto było świeżo po wymianie wszystkiego, za co zapłaciłam, bagatela - 1500 zł. Ale że mi się po kilku latach przypomniało, że od jakiegoś 2006 roku nie wymieniałam w nim żadnych pasków, rozrządów ani innych badziewników, to nastał dzień, kiedy trzeba było to zrobić. Akurat nawet ilość kilometrów się zgadzała, więc przypomniało mi się to w samą porę, zanim rozrząd pierdyknął i rozwaliłby mi silnik.
Już sam fakt, że robiłam wymianę tego wszystkiego w 2006 roku jest dosyć dołujący. Ten samochód jest zwyczajnie stary. I mnie wkurza.
Zapłaciłam więc te ciężkie pieniądze za wymianę chyba wszystkiego, co dało się wymienić, w odgłosie silnika słychać było różnicę od razu, nie powiem. Ale co z tego, skoro dosłownie półtora tygodnia później koleś wjechał Łukaszowi w tył i samochód został uziemiony w warsztacie.
W piątek był wreszcie do odebrania. Pojechaliśmy, zapalamy, a tu co? Dead battery! Akumulator wysiadł. Właściciel warsztatu był mocno zdziwiony, bo ładowali ten akumulator całą noc, właśnie dlatego, że nie palił. Potem jednak samochód przestał na zewnętrznym parkingu cały dzień, więc do wieczora zdążył się znów wyładować dokumentnie. Odpalili go po kablach. Pojechaliśmy do rodziców i Tata (no!) podłączył akumulator do prądu. 
Wczoraj z rana samochód jeździł elegancko. Obaj z Łukaszem spierali się ze mną, że to załatwia sprawę, wszystko w porządku, samochód jeździ i będzie jeździł, trzeba było tylko naładować pusty akumulator. Nie miałam siły się z nimi spierać, ale miałam na to swoją teorię, zgoła odwrotną. 
Wg mnie samochód nie miał prawa jeździć, bo jeśli facet w warsztacie mówi, że naładowali akumulator (a po co niby miałby kłamać?), a akumulator po kilku godzinach pada - to jaka jest szansa, że po kolejnym naładowaniu nie zrobi takiego samego numeru ponownie? No ale przegadaj dwóch facetów na raz! Obaj wiedzą lepiej. 
Ok. Wczoraj więc pojeździliśmy samochodem, załatwiliśmy wsiowo i niezbędne zakupy, wykorzystaliśmy ten jeden dzień, kiedy byliśmy mobilni. 
A dzisiaj co? Wsiadam do auta, aby pojechać na wsiowo, a tam koniec akumulatora. 
Surprise suprprise!
Przyznam, że nie byłam zaskoczona, za to ze sporą satysfakcją zameldowałam o tym Tacie. Łukasz na siłowni, więc jeszcze żyje w błogiej nieświadomości. Nie mogę się doczekać, kiedy mu powiem! :)
Jutro więc kupujemy akumulator. 
Wszystko jedno, byle szybko, ja muszę czymś jeździć!

1 komentarz:

Nomad pisze...

No patrz, u mnie w Oplu to samo. jak sprawdziłem. Akumulator wskazywał 3V powinien mieć co najmniej 10 więcej. Ale mnie udało się samemu kupić i wymienić. Choć mam awersję do mechaniki.