sobota, 3 kwietnia 2010

Święta za progiem

No już, wszystko gotowe: w domu czyściutko i pachną łakocie. Na stołach świąteczne stroiki i święconka w koszyczku. Placki upieczone, jajka nafaszerowane, sałatki zrobione.
Razem z Amelką złożyłyśmy serwetki w zajączki, aby jutro na śniadaniu wielkanocnym był wiosenny akcent na stole. Taka mała sztuka origami. Fajna zabawa. :)
Jakbyście chcieli sobie poskładać takie zajączki - a polecam, bo wyglądają na stole uroczo - to tu jest film instruktażowy. :)
Kamisio nakryła już stół, zrobiłyśmy na nim śliczne mini bukieciki z zieleniejących się chabuzi i żółtych żonkili. Albo tych drugich, co wyglądają prawie, jak żonkile, ale nigdy nie mogę zapamiętać ich nazwy.
W tym roku, po raz trzeci poszliśmy ze święconką we trójkę z Łukaszem i Amelką, specjalnie pożyczyliśmy sobie dziecko, aby mieć przy tym lepszą zabawę. Dwa lata temu była paskudna pogoda w Wielką sobotę, no ale wtedy święta były zaraz po połowie marca. Wiało straszliwie i coś pokropywało. Wychodząc z klatki powtarzaliśmy sobie, że musimy pilnować serwetki na koszyczku, aby nam jej nie zwiał wiatr. Amelka szła za rękę ze mną i obie niosłyśmy w tej ręce koszyczek. Łukasz wysunął się na czoło naszego pochodu. I co? Kiedy doszliśmy na plac zabaw zorientowaliśmy się, że nasza serwetka już dawno została wdmuchnięta i leży sobie z 30-ci metrów za nami. Bardzo nas to rozbawiło! Tak mieliśmy uważać na nią, tak jej pilnować i ani się obejrzeliśmy, jak zwiało nam ją!
Od wtedy dziecko pożyczamy na święconkę co rok i co rok dziecko ma nadzieję, że sytuacja z serwetką się powtórzy. Ale jak dotąd żadna kolejna Wielka Sobota nie jest już taka wietrzna.
Dzisiaj Amelka nawet próbowała potrząsać koszyczkiem, aby wiatr porwał z niego serwetkę, ale nic to nie dało. Niepocieszona zaniosła koszyk do kościoła i z powrotem i wyraziła nadzieję, że może za rok.. :)
Jaja faszerowane wyszły przepyszne! Za radą Agaty do farszu dodałam odrobinę przyprawy maggi., siekaną zieloną pietruszkę i szczypiorek. Maggi i pietruszki nigdy nie dodawałam, a to świetny pomysł! Daje to super smak! Już dawno takich dobrych nie zrobiłam. W ogóle to jakoś zapomniałam, że robi się jaja faszerowane.
Mazurka upiekliśmy według przepisu z nowego numeru PANI. Bardzo prosty i całkiem smaczny. Ale mazurków to jest tyle różnych rodzajów o tak zróżnicowanym stopniu trudności, że czasami mam wrażenie, że co kto chce - może nazwać mazurkiem.
U Rodziców Mama już upiekła mięsa, cały zastęp ciast i innych pyszności i tylko zastanawiam się, kto to zje?? Tyle tego, ze chyba po tych świętach przybędzie nam ze trzy kilo! :)
Moja Babcia - ta z Kielc - ma dobre podejście do szykowania na święta potraw - kiedyś powiedziała, ze człowiek musiałby mieć chyba z sześć żołądków, aby zjeść wszystko to, co się robi w ciągu dwóch dni świąt. Bardzo mi się to spodobało. No cóż, nie zrobi się nam sześć żołądków, choćby nie wiem co, to tylko krowy i inne przeżuwacze mają bardziej pojemne żołądki. Ale nic to, święta się skończą, ale przecież po świętach też się je, więc w końcu podołamy całemu menu. :)
Startujemy jutro rano, niemożliwie wczesnym śniadaniem, na które - jedyny raz w roku jada się zupę. Już dzisiaj widziałam ten biały barszczyk, z którego straszyła biała kiełbasa. Barszczyk super, biała kiełbasa źle mi się kojarzy, więc nie tykam nawet widelcem. Odkąd powiedziałam w pracy, że biała kiełbasa kojarzy mi się z rączkami niemowlaka i nie mogę się przemóc, aby to wziąć do ust, wszyscy się ze mnie nabijają. Zwłaszcza Puczo, któremu wydaje się to niesamowicie zabawne. Nawet w wierszyku o dziewczynach z naszego byłego już wydziału o tym napisał. Cha cha... Moja wyobraźnia jest jednak niezwyciężona i odkąd zobaczyłam białą kiełbasę po raz pierwszy w wieku kilku lat, to nic nie poradzę na to, że wydaje mi się obrzydliwa. :)
Raz tylko zjadłam kawałek białej kiełbaski, ale była upieczona, więc trochę straciła swój trupi wygląd i upodobniła się do normalnej kiełbasy, uwędzonej, jak przystało na kiełbasę. Było to na kolacji u teściów i przemogłam się, aby nie zrobić z siebie grymaśnej księżniczki. Poza tym nikt mnie nie zmusi, a własnej dobrej woli ku temu nie posiadam. :)
A tak a propos zup na śniadanie, to przeczytałam kiedyś gdzieś, że dawniej zupa na śniadanie to był powszechny zwyczaj. Potem dopiero, bardzo już współcześnie zupy wyparły jakieś mleczne wynalazki i kanapki. Ale w starszej Polsce była to zupełnie zwyczajna rzecz. Nawet Reymont w "Chłopach" opisywał, że na śniadanie na stół wjeżdżał u Borynów barszcz.
Tak więc smacznego barszczu na jutrzejszym śniadaniu wielkanocnym kultywującym staropolską tradycję żywieniową! :)

Brak komentarzy: