wtorek, 6 kwietnia 2010

Harry Potter (nie)pokonany

Skończyłam słuchać audiobooków Harrego Pottera. Przebrnęłam przez wszystkie książki – 7 części i obejrzałam wszystkie filmy.
Filmy tak w prawdzie to sobie obejrzałam ciurkiem zanim wysłuchałam książek. Zainspirowana planem Tusi, miałam najpierw wysłuchać książki, a potem oglądnąć film. Nakręcili 6 książek ostatnia będzie w 2 częściach – dwóch osobnych filmach, ale datę premiery ma na jesień 2010 dopiero. Niestety oglądanie filmów rozpoczęłam gdzieś w okolicach drugiej czy trzeciej książki i nie oparłam się pokusie – obejrzałam wszystkie filmy na raz. Potem dopiero słuchałam dalej książek.
Doszłam do głębokiego przekonania, że te książki są jednak genialne. Pomimo mojej pierwotnej niechęci do ich tknięcia – kiedy już się w nie zagłębiłam, pochłonęły mnie bez reszty. I jednak potwierdza się tu powszechnie znana prawda, że dziesięć tysięcy pingwinów nie może się mylić. Skoro wszyscy mówią, że jest to dobra literatura, to musi coś w tym być. :)
Rowling rozplanowała sobie akcję i treść książek bardzo filmowo – napięcie narasta z każdej kolejnej książki na następną, problemy bohaterów robią się coraz poważniejsze, a zawartość książek z każda kolejną częścią nadaje się dla coraz starszych dzieci. O ile pierwsze dwie części mogłabym poczytać mojej małej bratanicy – to z kolejnymi trzeba by już się wstrzymać, aby trochę podrosła, bo jednak opisywane wydarzenia stają się straszniejsze. Więcej jest napięcia, grozy, ofiar w ludziach i strat. Widać, że kiedy rośli bohaterowie książek, to i Rowling sobie poczynała coraz śmielej.
Ze wszystkich części najmniej podoba mi się ostatnia książka – jest w niej takie apogeum grozy i długi opis walki ze Śmierciożercami i Voldemortem. Bardzo długi. Dobrze to jest opisane, nawet ciekawie, ale cała ta ostatnia książka zasadza się już na ostatecznym rozprawieniu się ze złem, a co za tym idzie akcja jest taka… mało ciekawa.
Najfajniejszy w tych książkach jest ten ustalony rytm – na początku każdej książki są wakacje, Harry Potter jest u wujostwa, potem wyrusza do Hogwartu, dalej opisany jest rok szkolny, święta, cała fabuła, zasadnicza akcja, a na koniec znów rozpoczynają się wakacje, wracają z Hogwartu do domów, a on do wujostwa. Super jest taki rytmiczny koncept na każdą kolejną książkę! Już przy trzeciej części zaczyna się tego oczekiwać po każdej kolejnej.
Magiczny świat, jaki Rowling wymyśliła też jest dobrze przemyślany – zazębiają się jej różne wydarzenia, do niektórych rzeczy powraca dwie lub trzy części dalej, postaci są bardzo dobrze skonstruowane i każda z nich charakterystyczna. Jednym słowem – bardzo przyjemnie się tego słuchało. Pewnie jeszcze przyjemniej by się to czytało, ale mi potrzebny był audiobook, natomiast książki żadnej nie miałam, więc przerobiłam Harrego w takiej wersji.
Im dłużej słuchałam Harrego Pottera, tym bardziej się uzależniałam od tych opowieści. Mniej więcej przy trzeciej książce zaczęłam robić wszystko, przy czy mogłam mieć MP3kę na uszach i słuchać. W efekcie nasze mieszkanie było nader często sprzątane, okna wymyłam zaraz po tym, jak wyszło słońce i o wiele chętniej pichciłam coś w kuchni.
Doszło do tego, że jeśli nie słuchałam książki przez dłuższy czas (np. od rana do popołudnia) to już nie mogłam wytrzymać i chociaż na chwilkę sobie włączałam MP3kę.
I oczywiście na dobranoc zakładałam słuchawki na uczy i puszczałam cichutko Pottera. Po kilku dniach okazało się to bardzo skutecznym usypiaczem, a ja jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, jak tu zasnąć bez wizyty w magicznym świecie. :)
Poza tym Fronczewski i Zborowski przeczytali Pottera genialnie! Nie wiem, który lepiej, bo obaj mają zupełnie różny styl czytania. Zasadnicza różnica jest taka, że Fronczewski czyta bardzo szybko, co jest in plus, bo szybciej się wszystko dzieje. Zborowski natomiast czyta wolniej, ale za to z większym... namaszczeniem. Tak bym to ujęła. Drugie dobrze. Obaj genialnie modulują głos i każda z postaci ma u nich swój własny styl mówienia. Przy czym Fronczewski, który przeczytał 6 z 7 książek – zachował ten styl przez każdą czytaną część. A to jest wyczyn.
Jedyne co mnie dziwiło, to że nazwiska potrafi czytać zupełnie inaczej w różnych książkach. Nie wiem, jak to możliwe. Raz czyta tak, w kolejnej książce czyta owak… Nie mówiąc już o tym, że Zborowski czytał je jeszcze inaczej. W sumie to mało istotny szczegół, ale wydaje się przez to, jakby w języku angielskim panowała swoista dowolność w czytaniu nazwisk i nazw własnych. A tak nie jest. Poza tym – są przecież filmy i cześć nazw została wypowiedziana w filmach przez native speakerów, więc można było po prostu zaczerpnąć wymowę z filmów.
Wszystkie części Pottera jednak już wysłuchałam i jakoś muszę to przeboleć. W zeszłym roku na wiosnę słuchałam „Chłopów” w wykonaniu Sędrowskiego i tak samo ciężko mi było się z nimi rozstać, kiedy mi się audiobook skończył. W tym roku z żalem pożegnałam Pottera.
Teraz zabrałam się za „Lalkę” Prusa, czyta ją Kamas. Ale to jest tylko tak sobie ciekawe. Może mnie wciągnie jeszcze, dopiero z 1/5 przesłuchałam. Ale nie ciągnie mnie do niej tak, jak do Pottera, więc małe szanse.

Brak komentarzy: