poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Refleks(ja)

W sobotę wstaliśmy zaraz po 9-tej. Nie chciało nam się wyskakiwać z łóżka, dzień nie był za piękny, w sam raz na leniwy poranek.
Łukasz wstał chwilę wcześniej niż ja i swoim zwyczajem poszedł do drugiego pokoju, włączyć TV i dowiedzieć się, co w trawie piszczy.
Po chwili usłyszałam, jak dzwoni do rodziców i mówi coś o rozbitym samolocie. Więcej do mnie nie dotarło, tylko takie strzępki zdań. Pomyślałam, że może coś mówią w TV o jakimś samolociku, który może gdzieś spadł, może podejrzewają, że się znów jakaś awionetka rozbiła, albo coś w tym stylu. Łukasza Tata jest pilotem, więc zrozumiałe, że takie wieści go interesują, i że Łukasz mu o tym mówi. Wstałam i kręciłam się po mieszkaniu między łazienką a kuchnią, zajęta zwyczajnymi porannymi czynnościami w sobotę. Moje myśli krążyły wokół planów wstawienia prania, pojechania do Rodziców z lewarkiem samochodowym, tudzież wymiany opon na letnie.
Po chwili Łukasz stanął w drzwiach kuchni i oznajmił, że chyba się rozbił samolot z Prezydentem i jego żoną, którzy lecieli na obchody do Katynia.
Nie bardzo wiedziałam, co Łukasz do mnie mówi.
Jaki samolot z Prezydentem? Jak to się rozbił? Z Prezydentem i jego żoną? Czy takie samoloty w ogóle mogą się rozbić? Przecież to najlepiej chroniona osoba w państwie, jak to się rozbił? To się nie zdarza!
Poszłam – cokolwiek ogłuszona przez telewizor, a tam prezenterzy nie mogli się zdecydować jaki to samolot się rozbił. Czy ten z Parą Prezydencką, czy inny… Nie wiedzieli sami, czekali na potwierdzenie, jakieś konkretne informacje. Chwilę to trwało.
Tupolew, czy nie Tupolew?
Prezenter rozmawiał z kimś przez telefon, dopytywał, zmieniał relację.
I w końcu potwierdzili, to jednak TEN samolot, z TYMI pasażerami i to w dodatku z TYLOMA pasażerami!
To było tak nieprawdopodobne, że wydawało się niemożliwe.
Relacje zaczęły się mnożyć na różnych kanałach, coraz konkretniejsze, coraz więcej zdjęć z miejsca katastrofy. Coraz więcej ofiar.
Od g. 9,30 mniej więcej ruszyła lawina coraz dramatyczniejszych wiadomości.
Wszyscy w szoku. Wszyscy zdumieni. Jedno wielkie niedowierzanie.
Godzinę później już mówili o mszach żałobnych, żałobie narodowej, o tym, kto zastąpi Prezydenta, kiedy wybory… To chyba mnie najbardziej zszokowało. Jak można tak szybko po pierwsze uwierzyć w to, co się stało, a po drugie już planować całe dalsze życie? Jak ci wszyscy decyzyjni ludzie przechodzą od takiej nowiny do działania bez chwili wahania?
W mgnieniu oka powstał biznes plan na uroczystości sakralne. Ludzie przed telewizorami jeszcze nie zdążyli zamknąć otwartych ze zdziwienia ust, po tej fatalnej wiadomości, a tu już zostały wyznaczone msze na popołudnie i już modlili się za zmarłych. Ludzie mają refleks.
Wydawało mi się to takie… trochę nieludzkie. To był ten moment, kiedy powinno się siedzieć w osłupieniu i bić z myślami i żywić jeszcze resztkę nadziei, że może ktoś przeżył, że może to nie prawda, że może to nie ten samolot mimo wszystko...
No, niestety nie było żadnego "mimo wszystko". Wszyscy wiemy, jaki był finał tej historii.

Brak komentarzy: