wtorek, 30 listopada 2010

Zakwasy pośniegowe

Wczoraj do pracy pojechałam autobusem. Zaraz po tym, jak przeleciałam z językiem na brodzie jeden przystanek. Wróciłam do domu na piechotę już całą drogę, przy czym na koniec tak się źle czułam, że ledwo się do domu doturlałam. Nawet kupiłam sobie misie-żelki w żabce na naszym osiedlu bo już sama nie wiedziałam, czy mi słabo, czy co... Żelki jednak nie pomagają na takie nie-wiadomo-jakie dolegliwości i potem przeleżałam cały wieczór na kanapie dogorywając.
Dzisiaj do pracy poszliśmy na piechotę. Po tym śniegu, bo przecież chodników nikt nie odśnieżył. Ulic też nie, więc co oczekiwać po chodnikach.
Z powrotem dzisiaj już przyjechaliśmy autobusem, bo się nam spieszyło, skoro Panstwo D. przychodzili.
No i mam zakwasy.
Takie małe, delikatne, ale mam. Na nogach na pewno, bo czuję w udach. Ale co mam na rękach...? Tego nie wiem. Też jakby zakwasy, ale rękami przecież nie machałam podczas chodzenia...
Chyba idę spać. Dzisiaj jakoś marudzę. Zabieram moje zakwasy i pakuję się do ciepłej pościeli...

1 komentarz:

Nomad pisze...

Moje ulubione to Mix-Żelki Najlepsze są te zwijane w spirale.