niedziela, 21 listopada 2010

Warszawo nadchodzę!

Ależ mi się nie chce... Dwa dni w stolicy. Na mini szkoleniu. Dwa dni tarabanienia się w pociągu lub busie, targania laptopa, torby z zestawem noclegowicza i torebki... Obijanie się po Wawie i z powrotem. A pogoda ma się popsuć i od wczoraj Amelka i Łukasz na zmianę mi powtarzają, że we wtorek będzie padał śnieg.
We wtorek?! W połowie listopada we wtorek!
A na początku października wszyscy trąbili, że śnieg będzie padał w połowie października i pomimo, że bardzo na ten śnieg czekałam, nie spadł ani jeden płatek. A ja tak pragnęłam zobaczyć to pandemonium, kiedy całe miasto zostanie sparaliżowane i utknie w jednym wielkim korku, bo połowie kierowców zabraknie benzyny w autach, a drugiej połowie koła będą się kręcić na lodzie, bo nie zdążyli zmienić opon. Co roku są takie fajne akcje, kiedy śnieg spada niespodziewanie, a w tym roku się tego widowiska nie doczekałam! :)
Zamiast śniegu mieliśmy od miesiąca iście wiosenną pogodę - ciepło i ładnie. Dopiero mgły ostatnimi dniami trochę burzą ten idealny obrazek.
Ma więc być śnieg w tym tygodniu, ale trochę mi to niej jest na rękę, skoro w tym tygodniu zostaję podróżnikiem.
Na całe nasze szczęście mamy nocleg zaklepany w centrum Warszawy, więc nie będzie trzeba wieczorem w poniedziałek jechać na koniec miasta, a we wtorek rana wracać z tego wygnajewa.
Ostatnio byłam w Wawie na trzy tygodnie temu. Też z noclegiem. Drugiego dnia rano jechaliśmy przez całe miasto, przy czym większość trasy metrem. A na wyjściu z metra okazało się, że jakiejś pani malutki piesek sfajdał wielką i koszmarnie śmierdzącą kupę na samym środku schodów wyjściowych z metra. Koszmar jakiś. O godzinie 8 rano, po śniadaniu takie zapachy i widoki są zabójcze. Pomyślałam wtedy, że Bogu dzięki w Lublinie nie mamy metra i nie musimy czuć się zakopani żywcem pod ziemią i totalnie ubezwłasnowolnieni. Wiem, że metro to super środek lokomocji, ale jakoś niespecjalnie mi się ten środek zareklamował...
Dwa dni w delegacji to są dwa dni odpoczynku od rutyny. Dwa dni wyrwania z codziennego kieratu i dwa dni robienia czegoś innego. To jest super perspektywa i to mnie mocno zachęca do tego wyjazdu. Zawsze wracam z delegacji odświeżona psychicznie, chociaż fizycznie raczej zmęczona.
Teraz pewnie będzie podobnie. Jest to niewątpliwa korzyść z przemieszczenia się do innej lokalizacji.
Ludzie podobno są z natury wędrowcami. Potrzebują drogi, aby nabrać dystansu do swojego życia. Czytałam o tym coś kiedyś, artykuł, może nawet książkę - nie pamiętam. Pamiętam jednak, że trzeba podróżować, aby zachować odpowiednie podejście do świata. I pamiętam, że nowoczesne środki lokomocji rujnują misję wyprawy, bo za szybko się przemieszczamy i nie mamy czasu na myślenie... Coś w tym jest.
Zanim kupiłam auto, jeździłam do pracy od rodziców autobusami. Droga do pracy zajmowała mi prawie godzinę, z pracy - drugie tyle. I w tym czasie myślałam. Były to czasu sprzed ery audiobooków i MP3-jek. Miałam walkmana i mogłam sobie słuchać co najwyżej muzyki, co nie absorbowało myśli bez reszty. I faktycznie w tym czasie myślałam o wielu rzeczach i odreagowywałam wiele stresów, porządkowałam sobie swój światopogląd. Dużo mi to dawało, ale uświadomiłam to sobie dopiero po kupieniu auta, kiedy zaczęłam nim jeździć i droga do i z pracy skróciła się do 20 minut max w jedną stronę. Nagle okazało się, że nie mam tej przerwy na rozskupienie się przed i po pracy. Nie mam tej chwili na rozprężenie myśli. Wstaję rano, wsiadam w auto i w pełni zmobilizowana, skoncentrowana na prowadzeniu docieram do pracy w kilkanaście minut. A po pracy wsiadam w auto i znów skupiona na jechaniu wracam do domu, czy docieram do innego miejsca w ciągu chwili. I gdzie się podział ten moment na rozprężenie?? Na niemyślenie o niczym? Na swobodne spadanie myśli?
Jakoś to przeżyłam i jakoś sobie z tą stratą poradziłam. Do komfortu można się łatwo przyzwyczaić, więc z auta nie zrezygnowałam. Teraz mam z resztą rzut beretem z domu do pracy - dwa i pół kilometra, więc czasem wolę wrócić do domu piechotą, lub autobusem, aby ochłonąć trochę po pracy.
Jutro będę miała dwie i pół godziny w podróży do Wawrszawy, aby sobie przemyśleć cokolwiek mi się pomyśli. Znając życie, będę spała. Wyjazd o 5.45 z LU, więc o tej porze nie spodziewam się, aby mi się nie chciało spać. To by było tyle na temat korzyści z podróżowania. :)

Brak komentarzy: