wtorek, 30 listopada 2010

Integracja

Przyjechali nasi ulubieni znajomkowie, dwoje dorosłych, dwoje dzieci - Państwo D..
Zrobiłam gofry, bo Ola podobno lubi. A Oleńka zrozumiała, że to będą naleśniki. A naleśniki to ona uwielbia, jak chyba i 99% innych dzieci. Amelka też - naleśniki zawsze i wszędzie. Najlepsze są od Babci.
Niestety ku rozczarowaniu Oli nie robiłam naleśników tylko gofry. A gofrów to Ola nie lubi.
No i co?
Ciotka wlała ciasta gofrowego na patelnię i upichciła na szybko dwa małe naleśniczki dla Oleczki. Jak na mój gust były mało słodkie, ale Tatuś Oli zrobił reklamę i dziecko uznało, że naleśniki były pyszne. Zjadła ich trochę, dziubiąc po kawałku, swoim sposobem. Trochę jeszcze zostawiła. Dobre dziecko - Bóg kazał się dzielić, więc co będzie sama zjadała wszystko, dzieli się z innymi? :)
Państwo D. wybrali sobie najzimniejszy dzień na przyjazd. Ewakuacja od nas, z powrotem do auta odbyła się biegiem, aby dzieci jak najkrócej były na mrozie, bo już było -15 stopni, kiedy wychodzili.
Ale było miło ich zobaczyć... Kiedy ta Jola do pracy wróci?
Kiedy pracowała, to chodziłyśmy co rano na obowiązkową przerwę - 15 minut na śniadanie, plotki, herbatkę. Codziennie przynajmniej była przerwa i okazja do oderwania się od komputera. Plotkowałyśmy sobie beztrosko, albo trosko, ale zawsze na nas to dobrze działało. Jadałyśmy parówki z musztardą na śniadanie (ja jadłam je dzień w dzień na śniadanie i na obiad przez ponad miesiąc), albo kanapki z chleba tostowego z masłem orzechowym i bananem. Piłyśmy herbatkę z naszych kubeczków i przynosiłyśmy sobie na wzajem do spróbowania różne ziołowe i owocowe herbaty. Jola częstowała mnie na obiad ruskimi pierogami made by teściowa, a ja ją moimi ciastami. Nom. Ostatni raz ponad pół roku temu! Daaawnooo...
Potem Jola poszła na zwolnienie ciążowe, a ja przestałam chodzić na poranne przerwy. Przez jakiś czas jeszcze mieliśmy tradycję w pracy, że co rano chodziliśmy hurtem - wszyscy chętni z naszego pokoju - po herbatę. I przez kwadrans okupowaliśmy kuchnię, bo jest to najmniejsze pomieszczenie na naszej praco-przestrzeni i było nam tam najbardziej miło. Ta kuchnia zbliżała nas do siebie w dosłownym tego sensie. Uwielbiałam te poranki w kuchni. Plotki, wygłupy, żarty. A poczucie humoru to my już mamy specyficzne i zdeczka skrzywione. Takie trochę abstrakcyjne dialogi prowadziliśmy sobie co rano na rozruszanie naszych muzguff.
Z kuchni nas regularnie przepędzali. Bo niby przeszkadzaliśmy innym. Było momentami mało przyjemnie. Kupiliśmy więc sobie czajnik do pokoju i... od tej pory przestaliśmy się integrować.
Agata i Karina z zaprzyjaźnionej firmy nadal do nas przychodzą, ale czasem wychodzą rozczarowane, bo nikt się od komputera nie odkleja.
Ja osobiście od 3 miesięcy prawie nie wstaję od komputera... Trzeba z tym coś zrobić, bo to nie jest ani zdrowe, ani normalne. Dzisiaj odniosłam sukces i poszłam na przerwę obiadową. Z Agatą. Ale miałyśmy potem skoczyć powąchać perfumy w Avonie obok naszej pracy i co? Już nie znalazłam tych 10ciu minut...
Niech więc ta Jola już wraca. Będę chodziła na śniadania co rano, jak człowiek, może nawet i na obiady. Życie wróci do normy. Będę odklejać się od komputera szybciej niż po 8miu do 13tu godzinach.

Brak komentarzy: