sobota, 9 stycznia 2010

Racuszki

Motywem przewodnim tego tygodnia są racuszki.
Sama się nie porwałam na ich robienie, chociaż miałam ambitny plan i konkretne zamiary i nawet drożdże. Wczoraj. Zadzwoniłam do Mamy po przepis, zapisałam go dokładnie i ... na tym się skończyło. Zjedliśmy obiad prawie na kolację i już nie było sensu smażenia racuszków.
Mama zadzwoniła wieczorem i na moje "Halo" zapytała:
- Co tak pachnie? Chyba jakieś racuszki?
Rozbawiła mnie tym ogromnie, ale niestety nic nie pachniało. Więc umówiłyśmy się na smażenie racuszków dzisiaj u Mamy.
Dzisiaj koło 14-tej zakończyłam porządki i wyruszyłam do Rodziców. Łukasz zrobił rundkę do sklepu i wrócił z wieściami, że pada deszcz i wszystko jest w lodzie. Nie dotarł do mnie głęboki, a raczej twardy sens tych słów dopóki nie dotarłam do samochodu. Kiedy go zobaczyłam przez moment zastanawiałam się czy ujadę chociaż metr. Na samochodzie była mniej więcej półcentymetrowa warstwa twardego, jak kamień lodu!!!
Dzisiaj padał deszcz i zamarzał tam, gdzie spadł. I bardzo dużo go naspadało na mój samochód!
Najpierw pomyślałam, że chyba nie otworzę drzwi. Ale otworzyłam jakoś, po tym, jak zdziubałam kluczykiem lód i skorupa odpuściła.
Następnie doszłam do wniosku, że chyba trzeba zrobić "w tył zwrot" i dać sobie spokój z jechaniem gdziekolwiek aż do wiosny i najwyraźniej dzisiaj do Rodziców nie dojadę...
Potem miałam przebłysk szaleńczej myśli, że może poturlam się do Rodziców z tą nieprzezroczystą, ale szklistą skorupą na szybach tak, jak jest, bo nie wydawało mi się prawdopodobne, aby dało się to z szyb zeskrobać jakkolwiek.
Po chwili jednak ochłonęłam na tyle, że te szalone pomysły mi minęły i zaczęłam kombinować, jak tę skorupę zwalczyć.
Włączyłam silnik i wewnętrzny obieg powietrza i czekając aż się zagrzeje przednia szyba, zajęłam się obskrobywaniem bocznych.
Jeszcze nie zdarzyło mi się walczyć z taką lodową taflą. Fatalne to było!
Samochód na szczęście zagrzał się szybko, bo mróz był tylko ledwo-ledwo. Szyby odpuszczały wielkie kawały lodu, z przodu nawet udało mi się zsunąć taflę z jednej czwartej powierzchni szyby. Jakoś to odłupałam ze strategicznych szyb, których potrzebowałam do jazdy. Z pozostałych już sobie podarowałam odskrobywanie.
Do Rodziców więc dojechałam bez większych już dalej przeszkód.
A z Mamą od razu rozłożyłyśmy warsztat racuszkowy. I teraz już umiem je robić. I wyszły nam w duecie właśnie takie pyszne, puchate i słodziutkie, jak Mama zawsze robi.
Usmażyłyśmy ich całą furę!
Część "suchych", a na koniec część z jabłkiem.
I teraz siedzimy przy herbatce z Łukaszem i sobie je zajadamy. I jeszcze będą na jutro na śniadanie, a takie na drugi dzień uwielbiam! :)


A teraz przepis. :))

Racuszki Mamy-Steni

1 szklanka mleka
podgrzać, wlać do miski i wrzucić drożdże - pół kostki. Dodać:
sól - dobrą szczyptę
cukier - min. 2 łyżki
I rozmieszać. Drożdże się rozpuszczą i zaczną rosnąć. Odstawić na kilka minut, aby zaczęły rosnąć w tym mleczku.

Następnie dodać:
cukier waniliowy
2 jaja (całe)
mąka (na oko sypiemy)
i ubijać mikserem na wolnych obrotach, stopniowo dodając mąkę, aż ciasto będzie gęste i będzie się zawijać na widełki.

Przykryć i odstawić w ciepłe miejsce aż urośnie. Trwa to z 20-30 min.
Następnie zamieszać, dodać spirytusu 1 łyżkę lub 2 łyżki wódki (na taką ilość ciasta przynajmniej tyle)
Zamieszać ładnie ze spirytusem.
Można dodać jabłko pokrojone w kostkę.

Rozgrzać olej (niewielką ilość) na patelni i nakładać nieduże porcje. Racuszki będą rosły na oleju jeszcze.
Smażyć na delikatnym ogniu, średnim, aby nie za szybko brązowiały. Obracać na drugą stronę delikatnie za brzegi, aby drożdże mogły nadal rosnąć podczas smażenia. Po usmażeniu z obu stron można je postawić na sztorc pod ścianką patelni, aby jeszcze się dosmażyły.

Posypać cukrem pudrem i gotowe!

2 komentarze:

Nomad pisze...

Widzę, że wszędzie świat pokryty lodem.cion

marko pisze...

wow! sam bym skosztowal mniam mniam, bardzo lubie te slodkosci!