środa, 6 stycznia 2010

Przeładowanie systemu

W grudniu się przepracowałam. Nie chce narzekać i naprawdę uważam, że powinnam była sobie ponarzekać bardziej, ale grudzień w pracy był jakąś masakrą.
Przez większą cześć miesiąca byłam w dziale jednym z trzech bodajże funkcjonujących pracowników, bo co najmniej trzy osoby rozłożyły się na różne choroby trwające minimum tydzień. Mieliśmy przekrój przez przeróżne dolegliwości - od zwykłej ale wlokącej się infekcji, po anginę.
Efektem tego było to, że ostałam się sama na polu bitwy, bo pozostali zdrowi pracownicy zajmują się zgoła odmiennymi rzeczami.
A jak na złość grudzień obfitował w tyle tematów, że już sama nie wiedziałam w co ręce włożyć. Miałam wiec na głowie swoje tematy, nowe tematy i jeszcze pilne tematy dostanięte w spadku po chorujących.
Wrócili chorujący na kilka dni przed świętami, po czym poszli sobie beztrosko na urlopy.
Mi odwołali szkolenie, bo oczywiście gdyby mnie nie było przez dwa dni, to chyba by się wszystko zawaliło. Myślałby kto.
O szkoleniu dowiedziałam się na początku grudnia. Dwa dni w grudniu, termin 21-22 XII. Super termin, jak na szkolenie, nie ma co. Akurat przed świętami, w dodatku w te wielkie mrozy trzeba gnać Z Lublina do warszawy i potem z jednego końca Warszawy na drugi w tą i z powrotem - z noclegowni na szkolenie. Ale szkolenie fajna rzecz, więc mimo niefartownego terminu - nawet się ucieszyłam. Z Lublina miały jechać jeszcze 4 inne osoby, więc towarzystwo było gwarantowane.
W ostatnim momencie jednak mój udział w szkoleniu został anulowany, bo natłok pracy nie pozwolił mi się wyrwać zza mojego biureczka. A szkoda, bo szkolenie było podobno bardzo fajne i wszyscy, którzy na nie dotarli wrócili bardzo zadowoleni.
Tempo pracy było w grudniu takie, że nie miałam nawet chwili aby włączyć się w życie pokoju. nie słyszałam nawet o czym dookoła mnie rozmawiali, nie mówiąc już o tym, że ominęło mnie ubieranie choinki i przygotowywanie Wigilii. Zabrakło mi tych kilku minut, aby się tym pocieszyć. Telefon na biurku mi dzwonił non stop, jakby to była jakaś hot line, robiłam milion tematów na raz i dziwne, że mi się to wszystko nie zlało w pewnym momencie w jedną całość.
Na domiar złego, po świętach okazało się, że też jestem sama, wiec kończyłam sobie te tematy we własnym zakresie.
Najbardziej mnie wtedy rozbawił telefon od szefowej z pytaniem czy zajęłam się jeszcze kolejnym. No kiedy? Nie zauważyłam, abym w międzyczasie się rozdwoiła, pomnożyła, tudzież podzieliła na dwa.
W sylwestra miałam mieć wolne. Zamiast tego jednak musiałam przyjść do pracy, bo ktoś miał sklerozę i nie zrobił swojej działki na czas, przez co ja nie mogłam zrobić swojej przed wolnym dniem. No i oczywiście nikogo innego do zrobienia tego nie było, musiałam poświęcić swój wolny dzień i zamiast lenić się – przyjść pracować.
Skutkiem tego koszmarnego miesiąca było totalne przemęczenie. W święta odespałam swoje braki i trochę odpoczęłam, ale skutki stresu nękały mnie do samego Nowego Roku. Krew leciała mi z nosa codziennie w ilości co najmniej zastanawiającej. To jest objaw nasilający się wprost proporcjonalnie do poziomu stresu.
Między świętami jednak pracowało się o tyle przyjemnie, że w pokoju bywały tylko dwie - w porywach do trzech osób. Cisza i spokój, atmosfera takiego spowolnienia. Niby pracy o wiele za dużo na jedną osobę, ale jednak atmosfera dawała wiele.
Po Nowym Roku trochę się uspokoiło, przerobiliśmy ten nawał pracy i na razie dajemy radę. Z wielkiego chaosu wyłania się jako taka nowa organizacja.
Staram się żywić przekonanie, że drugi taki miesiąc się nie powtórzy, bo chyba bym padła na nos w takim kieracie. I mam nadzieję, że nasz dział powiększy się o chociaż jedną osobę. Obdzielimy go zadaniami bardzo hojnie, byle tylko znalazł się jeszcze jeden etat.

Brak komentarzy: