środa, 11 sierpnia 2010

Z pamiętnika pewnej Blondynki

Do tej pory sądziłam, że te wszystkie absurdalne kawały o blondynkach wymyślają ludzie. Trochę złośliwie, a trochę dla zabawy, ale wymyślają. Wysysają z palca. Że nie ma w nich prawdy. I że tak naprawdę, to blondynki nie robią takich rzeczy.
Zostałam jednak uświadomiona, że owszem, blondynki robią różne rzeczy, które są bardzo absurdalne i równie śmieszne. I można je sobie opowiadać, jak świetny dowcip!
Pewna Blondynka opowiedziała nam co nieco o swoich przebojach.
Pierwsza zabawna rzecz wydarzyła się kilka tygodni temu, kiedy Blondynka jechała sobie beztrosko samochodem. Stanęła sobie na światłach, grzecznie czekając, kiedy pojawi się zielone, stała, rozmyślała, zielone się zapaliło, a tu... bum! Coś ją puknęło. Dosłownie puknęło, bo ani nie wjechało w nią, ani nie uderzyło. Po prosto - coś w nią delikatnie stuknęło. Blondynka rozejrzała się zdezorientowana dookoła, zupełnie nie wiedząc co to było, co się stało i co właściwie ma dalej z tym robić. Wyszła więc z auta i skonfrontowała się z drugą kierownicą samochodu, który stał za nią. Laska z auta, które puknęło naszą Blondynkę najpierw zapytała "Co to było? Stoczyła się pani na mnie, czy co?". Blondynka tylko wzruszyła ramionami, bo co, jak co, ale jeździć umie. A na pewno umie stać na światłach bez staczania się. Koniec końców rozjechały się, uznając, że żadnej szkody nie ma i że właściwie żadna z nich nie jest pewna, co się stało i jak to się stało.
Historia sama w sobie nie jest jakaś bardzo absurdalna czy komiczna, ale widok wstrząśniętej i lekko zdezorientowanej Blondynki, która nam opowiadała, że w zasadzie, to nie wiadomo, co się na tym skrzyżowaniu stało - był bezcenny!
Kolejną opowieścią Blondynka uraczyła nas sama. O tym, jak jechała autem w okularach przeciwsłonecznych i kiedy wjechała na parking pod marketem - cokolwiek ciemny - wpadła w popłoch, że jechała bez świateł, a tu przecież ciemno się zrobiło!
Świetna historia, ale najlepsze zostawiła nam na koniec!
Pewnego dnia Blondynka wybierała się na dyskotekę. Nie chciała brać torebki, ale brała żakiet. Wpadła więc na genialny pomysł, że aby nie zgubić kluczy od mieszkania, zaszyje je sobie w kieszonce. Mieszka sama, pomysł był bardzo dobry.
W tym momencie Blondynka urwała swoją opowieść i nastąpiła chwila ciszy, podczas której moja wyobraźnia ruszyła galopkiem. Zobaczyłam więc oczyma wyobraźni Blondynkę, stojącą na schodach pod swoim mieszkaniem i zaszywającą te klucze w kieszeni. I zastanowiło mnie, co też ona poczęła z igłą, kiedy już je zaszyła. Zatknęła w wycieraczkę? Wyrzuciła do śmietnika? Bo przecież nie zabrała ze sobą.
- A co zrobiłaś z igłą? - zapytałam nie mogąc wymyślić nic lepszego, niż wetknięcie jej pod wycieraczkę.
- No w tym właśnie tkwi sedno sprawy, bo ja wpadłam na ten genialny pomysł, aby sobie te klucze zaszyć... zanim wyszłam z domu!
W tym momencie umarłam ze śmiechu!
Była to opowieść wszech czasów.
W tym momencie dotarło do mnie, że ludzie naprawdę robią wszystkie te śmieszne rzeczy, o których potem krążą legendy i kawały!
Mam nadzieję, że nasza Blondynka będzie nam takich opowieści dostarczać regularnie. :))

1 komentarz:

Nomad pisze...

No to ja też mam jeden z serii tych kawałów co się sprawdzają. Kolega w tramwaju opowiadał stary jak świat kawał o policjantach co chodzą we dwóch, no bo to jeden umie pisać, a drugi czytać. Skończył, a z przednich siedzeń podchodzi dwóch policjantów - dokumenty proszę, Podał jednemu z nich dowód, ten popatrzył chwilę i podaje drugiemu mówiąc - pisz.