poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Atrament niesympatyczny

Zakupy robi Łukasz. Mówi, że lubi. Mi to jest na rękę, bo wiadomo - czasem się nie chce, czasem siatki są ciężkie.
Inna kwestia, że Łukasz, jak ma kupić chleb, masło i pomidory, to idzie na zakupy i wraca z chlebem, masłem i pomidorami. A jak ja mam kupić chleb, masło i pomidory, to idę na zakupy i wracam z siatką zakupów, czasem dwoma - przy czym siatki trzeba sobie kupić w sklepie, bo przecież na 3 produkty, to mi wielka siata nie była potrzebna, więc ze sobą nie miałam - ale oczywiście wracam bez chleba, masła i pomidorów. W najlepszym wypadku brakuje dwóch z trzech produktów.
Dlatego ja nie bardzo lubię robić zakupy, bo jak wchodzę do sklepu, to mi się wydaje, że potrzebujemy wielu rzeczy i tak to się kończy, że nagle biednieję o kilkadziesiąt złotych.
Poza tym Łukasz jest zawsze mniej lub bardziej chętny aby skoczyć do sklepu. Kiedy więc niespodziewanie coś nam potrzebne, można liczyć na Łukasza.
I tak z 3 tygodnie temu wpadła do nas po pracy Justi. Ja akurat wtedy siedziałam zarobiona w ogórkach, już drugi tydzień żywiliśmy się wyłącznie sałatkami, a w mieszkaniu unosiła się upojna woń octu, ale Justi jakoś to nie zraziło. Na kolację miała być standardowo - sałatka. Łukasz zaoferował się, że skoczy do sklepu po bułki i co tam jeszcze potrzebujemy, ja miałam tylko zrobić listę zakupów.
Dodam tu, że miałam recyklingować papier. Łukasz mi to powtarzał, że "trzeba odzyskiwać co się da", czy coś w tym stylu i w związku z tym ja odzyskiwałam trochę różnych kartek i robiłam z nich karteluszki na zakupy.
Na pierwszy ogień poszły faktury papierowe. W dobie e-faktur, papierowe nie są nam do niczego potrzebne, ale UPC z uporem przysyła nam co miesiąc fakturę i notesik. Notesiki ok, ale faktury idą prosto do kosza. No - przepraszam, idą na makulaturę. Przecież sortujemy śmieci bardzo przykładnie.
Pierwsza śmieszna historia przydarzyła się Łukaszowi na zakupach, kiedy dostał listę sprawunków spisaną na odwrocie faktury. A właściwie to kawałek tego rachunku drukowanego na formularzu przelewu - takim czerwonym. Kawałek blankietu był spory, a poza tym bardzo charakterystyczny - kiedy więc Łukasz dotarł w Stokrotce do kasy, kasjerka rzuciła okiem na to, co trzymał w ręce i zapytała krótko:
- Płaci pan rachunek, tak?
Łukasz najpierw szybko zaprzeczył, po czym trochę się speszył, schował ten świstek blankietu głęboko do kieszeni i... tym sposobem dostałam zakaz recyklingowania faktur. Od tej pory zakupy spisujemy wyłącznie na kartkach czystych z obu stron. :)
No i kto by pomyślał, że to się też na biednym Łukaszu zemści??
Tego octowego popołudnia chwyciłam pierwszy lepszy cienkopis i zapisałam listę zakupów na kawałku papieru odzyskanego z kalendarza. Biały z obu stron. OK - można recyklingować. Taki był sztywny, tekturowy, trochę jakby kredowany. Może nawet trochę bardzo...
Zapisałam co na sałatkę, co do przetworów ogórkowych i Łukasz poszedł, a my z Justi sobie w najlepsze plotkowałyśmy w tych oparach sałatki ogórkowej.
Po jakiś 20-tu minutach wpadł Łukasz do mieszkania i od progu mówi:
- Justynka, popatrz, co ty mi dałaś! - i podaje mi kartkę z listą zakupów - Przeczytaj sobie, co ja miałem kupić!
Wzięłam tą kartkę, trochę zdziwiona, co on w ogóle ode mnie chce, spojrzałam na nią - pusta.. odwróciłam z drugiej strony, znów obejrzałam... Hmm... Też pusta?
Kartka była cała pusta! Z obydwu stron była biała i czysta. No z jednej była prawie idealnie czysta. Jak się było dobrze przyjrzeć, można było zobaczyć delikatniutkie smugi cienkopisu. Smugi! Ledwo widoczne! Zero szans przeczytania, co tam było napisane. Taka kartka wielokrotnego recyklingu. :)
Łukasz przed wyjściem schował tą kartkę z odzysku do kieszeni, a wtedy cienkopis się wytarł do cna!
W sklepie coś tam niby jeszcze można było dojrzeć, jakieś literki, ale po ponownym zatknięciu kartonika do kieszonki, starło się już wszystko kompletnie.
I biedny Łukasz musiał się nagimnastykować, aby przypomnieć sobie, co to dokładnie miał kupić. A w Stokrotce na naszym osiedlu zasięgu nie ma wcale, więc nawet nie dzwonił po dyrektywy.

My z Justi prawie spadłyśmy z krzeseł na widok tego psikusa. :)
Śmiałyśmy się jak szalone. A kartoniki oczywiście wylądowały wszystkie na makulaturze jeszcze tego samego wieczoru.
Od tej pory mało co recyklingujemy, bo jakoś przeważnie te wszystkie kartki odkładane na makulaturę mają z jednej strony coś podrukowane. I co na to ochroniarze przyrody i orędownicy recyklingowania?? Pewnie by mi powiedzieli, że trzeba ćwiczyć pamięć... :))

Brak komentarzy: