środa, 27 lipca 2011

Kolejne cięcie

W piątek po pracy poszłam do fryzjera. Byłam w desperacji i musiałam już uciec się do pomocy specjalisty, bo jak nie od włosów, to chyba musiałabym pójść do jakiegoś od głowy.
Zapuszczam te kłaki z zacięciem, od ostatniego obcięcia na krótko w grudniu ale za to bez efektów. Chodziłam do fryzjera koło naszego bloku, ale po kilku wizytach przestałyśmy się z tą panią rozumieć. Obcięła mnie w grudniu tak dziwacznie, że włosy mi się nie układały potem przez długi czas. Miałam bardzo kiepsko na czubku obcięte, jakoś wycieniowane czy wypazurkowane, w każdym razie powodowało to, że warstwa dłuższych włosów była nad warstwą krótszych i przez to się wyginały w cały świat. Przyklepywałam to na żel przez długie tygodnie i jakoś doczekałam, kiedy mi to odrosło. W międzyczasie dół trzeba było podcinać, aby się to jakoś układało. No i co? Za każdym razem laska tachała mi włosy z rozmachem, cieniowała i potem musiałam to wyrównywać sobie sama, w miarę, jak mi włosy odrastały i to cieniowanie sprawiało mi problemy przy układaniu. Po chyba 3 podejściach postanowiłam, że więcej nie pójdę do niej, będę czekała, że mi włosy urosną i jakoś przetrwam tą fazę wieśniaczą. Szło mi dobrze dopóki nie doszłam do etapu, kiedy włosy zaczynają żyć własnym życiem i nie da się ich okiełznać. Wtedy dorwałam się do nożyczek i zaczęłam je sobie sama poprawiać. Moje kiepskie doświadczenia z fryzjerami doprowadziły mnie już do takiej ostateczności.
Podcinałam sobie je po trochu przez kilka dni. Niewiele to dawało, chociaż przyznam, że coś dawało. Z przodu przypinałam włosy spinką, zaczesane do góry, aby się nie wywijały.
W łikend Mama zapytała mnie, co ja mam z tym obcinaniem i jak ja chcę aby mi te włosy odrosły, skoro ciągle je podcinam. Po zastanowieniu doszłam do wniosku, że faktycznie coś z tym obcinaniem mam, coś bliżej niesprecyzowanego, aczkolwiek kompulsywnego, co pcha mnie do wycinania sobie niesfornych kosmków. Zastanowiło mnie, czy mam się już tym martwić i zacząć się leczyć, czy może dam radę sama oderwać się od nożyczek?
Na drugie pytanie odpowiedź brzmi: nie wiem. Cudem chyba.
Lepsza akcja jednak była w zeszłym tygodniu, kiedy nawiedził nasz pokój w pracy jeden kolega, który ma zwyczaj bezpardonowego komentowania mojego wyglądu. Ogląda mnie zazwyczaj od góry do dołu, po czym mówi coś w stylu: nawet ładne masz to, czy to mi się nie podoba. Znieczuliłam się na te komentarze i zazwyczaj puszczam je mimo uszu. Ale ostatnio obejrzał mnie, po czym zapytał: co ci się stało we włosy?
No na to już się zagotowałam! Ja tu się staram zamaskować moją fazę wieśniaczą, podpinam je spinką, zbieram jak mogę, prostuję, wyciągam na szczotkę, a ten mi tak dojechał! No ale cóż, w zasadzie to nie mogłam się za bardzo dziwić, naprawdę miałam nieszczęśliwe coś na głowie, co nie można było nazwać fryzurą. Gryzło mnie to przez 2 dni, po czym nie wytrzymałam i w piątek wyszłam z pracy z mocnym postanowieniem pójścia do pierwszego lepszego fryzjera, jaki się popadnie na drodze z pracy do domu. Zakładów jest sporo, dwa z nich spalone już od dawna, no ale jest w czym wybierać.
Poszłam więc do zakładu, o którym dawno temu mówił mi Łukasz. Spotkał kiedyś kolegę wychodzącego od tego fryzjera, który zachwalał, że jest to bardzo dobry, popularny i mający renomę zakład. A że Darek o włosy dba, ma bujną czuprynę i zawsze ładnie obciętą, więc postanowiłam i ja zaryzykować. Przyjęli mnie z marszu, bo akurat jakaś klientka spóźniła się o godzinę (to tak można?). Obcinała mnie chuda blondynka, bardzo delikatna i bardzo serio podchodząca do sprawy.
Zastosowała nowatorskie cięcie, jak na moje włosy – dolna warstwa minimalnie krótsza, aby górna pod ciężarem opadała prosto i nie wyginała się. I chociaż spierałam się z nią, czy to zda egzamin, pozwoliłam jej na taki eksperyment. Już w Sb układając włosy przekonałam się, że to obcięcie sprawdziło się, włosy faktycznie nie wywijają mi się już i łatwo się je układa. No i nie wyglądam już jak wypłosz! Podobno nie widać za bardzo różnicy, no ale w końcu nie skracałam ich, bo przecież zapuszczam… Za jakąś dekadę mi urosną… :)
No i przy takim obcięciu nie mam szansy na poprawienie sobie czegokolwiek, bo mogę sobie co najwyżej zepsuć.

Brak komentarzy: