wtorek, 19 lipca 2011

Łikendowe opalanie

Spędziłam łikend u rodziców. I wyjątkowo – po raz pierwszy odkąd się wyprowadziłam, czyli od prawie 4 lat – zanocowałam nawet u rodziców.
W obydwa dni leżałam plackiem na trawniku przed domem i opalałam się. Głównie w niedzielę, bo w sobotę szybko przyszły chmurki i opalanie skończyłam koło 14tej. W niedzielę za to byłam twarda, wykorzystałam słońce maksymalnie.
W domu byłyśmy same z Mamą. I Babcią, która niestety nie jest już towarzystwem, a tylko wymaga opieki. Zwierzaków nie liczę, chociaż pies chodził za mną, jak cień. Chyba z braku Kamisio przerzucił się na mnie. Wystarczyło, że się ruszyłam, już podążał moim śladem. Nawet wyjątkowo nie kichałam na niego, ale to pewnie zasługa leków przeciwalergicznych, którymi się zabezpieczyłam przed nim. Normalnie to po pół godzinie u rodziców kicham i prycham, oczy mnie swędzą i cierpię katusze.
Fajnie było. Mama prała, ja wieszałam i zbierałam pranie. Najadłam się malin prosto z krzaczka, trochę posprzątałam, przeczytałam prawie całą książkę, wysłuchałam całego słuchowiska „Nowy wspaniały świat” i obejrzałam pół filmu „Lucky number Slevin”.
Początkowo miałam pojechać na opalanie w sb. Łukasz w pt miał wieczorem spotkanie ze znajomymi z pracy i wrócił w środku nocy. Oczywiście w Sb leczył kaca. Nie wiem, jak długo, bo mnie nie było, ale zapowiadało się, że zajmie mu to większą część dnia. Więc zapakowałam bikini, krem do opalania i książkę i pojechałam do rodziców. Słońce mi zrobiło psikusa i w połowie dnia przestało świecić, ale tak było fajnie, że wcale mi to nie przeszkadzało. Zajęłam się sprzątaniem z Mamą i molestowaniem jej, że teraz ja jej pomaluję włosy. Łukasz żył, kac mu minął po południu i wrócił do krainy żywych.
Wieczorem zadzwoniłam z informacją, że śpię u rodziców. To Łukasza mocno zdumiało i nawet nie uwierzył mi, myślał, że dzwonię spod bloku i tylko tak żartuję. Ale ja nie żartowałam, właśnie miałyśmy z Mamą plan na wypicie Martini i wieczorny relaks. Łukasz w końcu mi uwierzył, ale wymagało to dłuższej perswazji i tłumaczenia, że nie, nie żartuję, naprawdę będę spała u rodziców.
Rano zerwałam się z łóżka o 7.30 gotowa do opalania, bo słonce świeciło, jak szalone od 5tej chyba. Mniej więcej od tej godziny Łukasz był na rowerze. Zaliczył już Zalew Zemborzycki i kiedy do niego napisałam SMSa był już na dworcu PKP. Przyjechał więc do nas na śniadanie. Posiedział chwilę, po czym pojechał, a ja wypełzłam na swoją ulubioną miejscówkę: trawnik przed domem i zajęłam się opalaniem. W końcu to było głównym celem mojego łikendu.
Opalałam się już tydzień wcześniej, też w łikend i też w obydwa dni, wtedy w domu był tylko Tata dla odmiany. Mama pojechała do Babci do Kielc, a Kamisio i ja zajmowałyśmy się tą Babcią. Po sobocie Łukasz stwierdził wtedy, że opaliłam się bardziej z tyłu, więc w ndz twardo opalałam przód. Efekt był taki, że w ndz wieczorem okazało się, że mam przypieczony na brązowo-różowo przód, a tył taki sobie lekko opalony. W ten łikend więc opalałam bardziej plecy. Efekt jest taki, że mam spoko przód i przypalony na brązowo-różowo tył. Słowo daję, że stara jestem, ale rozumu mi nie przybywa.

Brak komentarzy: