środa, 22 września 2010

Ostatnia noc... Irvinga

W księgarniach jest od kilku miesięcy nowa książka Johna Irvinga - "Ostatnia noc w Twisted River".
Wydali ją tak ogólnie już pewnie z rok temu, ale do Polski trafiła w maju. Tuż po moich urodzinach. Łukasz kupił mi ją, jako prezent urodzinowy, bo tak ogólnie to Irvinga uwielbiam.
Taa... Poza tą książką, to ogólnie Irvinga uwielbiam.
Ale po przeczytaniu "Ostatnia noc w Twisted River" stwierdzam, że chyba facet oszalał, aby wydawać takiego gniota!
Chyba się postarzał. Zaczął ględzić, gubić wątek, pleść trzy po trzy i pisać na zmianę o przysłowiowej dupie Maryni, albo o jednym i tym samym.
Tego się nie da czytać. Słowo daję. Dostałam tą książkę już ponad 2 miesiące temu, po tym, jak czekaliśmy, czy Prószyński i Sp. wydadzą ją w twardej oprawie. Nie wydali. Łukasz nawet zadzwonił do wydawnictwa i pytał o to, ale powiedzieli mu, że szanse są nikłe i raczej nie planują. Kupił mi więc taką w miękkiej oprawie, a ja zabrałam się za czytanie... No... i tak ją sobie poczytuję do dzisiaj.
Ten gniot ma coś koło 600 stron! 600 stron wypocin i bzdur!
Ja nie wiem, albo recenzenci postradali rozumy, albo tego zwyczajnie nie czytali. Za co ta książka ma takie rewelacyjne opinie?? ZA COOOO???
W skrócie warsztat pisarski w tym anydziele wygląda tak: Irving zaczyna opowieść w punkcie zero, cofa się pincet razy do czasów minus ileś tam (momentami cofa się o kilka lat, a momentami o kilka pokoleń) po czym przechodzi do punktu powiedzmy +10 i zaczyna swój taniec - raz krok do tyłu, raz krok do przodu. Cofa się, wybiega w przód. Trwa to w nieskończoność, nie ma żadnej szansy na zapamiętanie, że ten rozdział rozpoczął się od tego wątku i że wątek się jeszcze nie skończył. I nie ma żadnej szansy na śledzenie wątku, bo po pińdziesięciu dygresjach, które czyta się przez jakieś 80m stron, wątek się zwyczajnie gubi. Zdania są tak poskładane w paragraf, że momentami muszę wracać na początek akapitu, bo zdanie ciągnie się przez dwadzieścia linijek i ma tyle wtrętów kompletnie od czapy, że zapomina się, co autor miał na myśli.
Czytanie tej książki to jest tortura! To jest makabra i mówię to zupełnie poważnie, a zważywszy na to, że uwielbiam twórczość Irvinga - łatwo się do niego bym nie zraziła. Tą książką rozczarowałam się naprawdę mocno.
Po przeczytaniu 400 stron doszłam do przekonania, że przyzwyczaiłam się do tej książki. Czytam ją co wieczór, ale zacięcia wystarcza mi raptem na kilka stron maksymalnie. I idę spać totalnie powalona przez to, jak można skiepścić prozę...
I czy Irving nie ma redaktora?? Czy nikt tej książki nie czytał przed jej wydaniem? A może nikt nie śmie poprawiać mistrza?? Widocznie mistrz staje się starym gadułą, który zbacza z tematu i gubi cel podróży, bo wcześniej jego ksiażki czytało się bardzo dobrze. Nieporównanie lepiej.
Jak można było nie poprawić tych mega-długich zdań, które zdają się nie mieć końca w równym stopniu, co sensu?
W dodatku tłumaczka na polski była też kiepska i chyba jeszcze pogorszyła tej książce. Mimo całego domniemanego geniuszu twórcy, nie wszystko da się przełożyć z angielskiego na polski w proporcjach jeden do jednego. Czasem trzeba coś dostosować do specyfiki naszego języka i zredagować tak, aby po polsku też dało się czytać. Niestety, laska poległa na całej linii.
W dodatku są takie zdania, które są zwyczajnie źle przetłumaczone. Kiedy wiadomo, jak coś brzmi po angielsku, to wiadomo, że nie zawsze tłumaczy się dosłownie. A tymczasem w tej książce zdarzają się takie wtopy... Nie jestem wielką znawczynią angielskiego, ale jeśli oglądam seriale w oryginalnej wersji językowej, to wyłapuję takie haczyki. Widać niektórzy się na nie łapią.
Naprawdę męczy mnie czytanie tej książki. I smuci.
Tak mi przykro, że Irving, który był moim ukochanym pisarzem, upadł z hukiem z piedestału geniusza literackiego.
Dlaczego wydali mu takie nie-wiadomo-co??
I jak można pisać takie dobre recenzje??
To już jest zwyczajne kłamstwo, jak na mój gust. Taka zwyczajna komercja. Jak masz już nazwisko, zdobyłeś Oscara za scenariusz, to zawsze dadzą ci doskonałą recenzję, bez względu na to, co napiszesz. Masz już renomę i do końca życia będziesz zarabiał na siebie swoim nazwiskiem, które zapewni ci sukces bez względu na to, czy stworzysz coś wartościowego czy zwyczajnie wyrzeźbisz gniota.
Doczytam "Ostatnią noc w Twisted River", bo skoro już zaczęłam i skoro jest to moja kołysanka do snu przez ostatnie miesiące, to już ją zmogę. Ale radości z czytania nie mam żadnej.

Brak komentarzy: