wtorek, 16 marca 2010

Plantacja fiołków

Moje fiołki rosną całkiem ładnie.Jak je ochrzciła Kama: fiołki - fikołki.
W sobotę przesadziłam moją plantację do lepszych i większych doniczek i mam nadzieję, że teraz poczuję się docenione, dopieszczone i kochane i zdecydują się rosnąc i wreszcie zakwitnąć…Każdy fiołek ma własny domek, własną przestrzeń życiową, więc już chyba nie będą się ociągać z kwitnięciem...
Jedna moja plantacja fiołków zdechła w zasadzie cała. Z kilkunastu dobrze zapowiadających się sadzonek została mi jedna roślinka, która jakimś cudem przeżyła. Nota bene była to roślinka zaszczepiona z fiołka kupionego w OBI za ciężkie pieniądze.
Nie pamiętam, co im zaszkodziło, ale możliwe, ze ten trefny nawóz, który wybił mi wtedy wszystkie kwiatki. W każdym razie straciłam całą moją uprawę hodowaną od zaszczepek. Zawinęła się z tego świata w oka mgnieniu.
Zaszczepki dała mi Mama. Więc po nieudanym pierwszym podejściu poprosiłam ją o kolejną partię. I tym razem już udało mi się dohodować sensownej wielkości roślinek.
Ale. Moja plantacja rośnie tak marnie, że już chyba marniej nie może, jeśli nie ma w planach zdechnąć.
Fiołki zaszczepiłam ponad rok temu. Po jakimś czasie roślinki nabrały już wyglądu krzaczka fiołka, ale żadne nie wypuścił kwiatka. Przyszło lato, a one nic. Same liście, a i to nie za okazałe.
W sierpniu rozsadziłam trzy fiołki i dałam mini roślinki Babci Regince, kiedy robiliśmy jej akcję zmiany wystroju wnętrza w jej pokoju. Kupiłam jej śliczne osłonki w buraczkowym kolorze, co super pasowało do aplikacji na tapecie.
To był sierpień. W styczniu rozmawiałam z Babcią przez telefon i zapytałam, jak się mają jej fiołki. A Babcia na to, ze bardzo dobrze, wszystkie zakwitły.
CO????
Moje zdumienie nie miało granic.
Jak to zakwitły?? To tak się da??
Moje fiołki w tym czasie siedziały ziemi wyglądając mniej więcej tak samo, jak pół roku wcześniej, wypuściły zaledwie kilka listków więcej.
Zapytałam Babcię, jak to możliwe, że jej fiołki już kwitną? Co ona z nimi zrobiła? A Babcia na to odparła, jakby to była najbardziej naturalna i oczywista rzecz na świecie: Ja do nich gadam. Rozmawiam z nimi i one rosną.
Aha.
Od stycznia więc powzięłam decyzję, że ja ze swoimi fiołkami też rozpocznę dialog. Może wynegocjuję z nimi, aby rosły.
I – aż trudno w to uwierzyć, ale to działa! W ciągu kilku tygodni fiołki nawy puszczały mnóstwo nowych liści, wszystkie zdrowe, ciemnozielone, czyściutkie. Żaden jeszcze nie zakwitł, ale we mnie zakwitła nadzieja, że doczekam się w końcu jakiś kwiatków i przekonam się, jakie one w ogóle mają kolory.
Rozmawiam więc z fiołeczkami kila razy tygodniu i obserwuję uważnie efekty.
Oberwałam im większość liści, na których były jakieś plamki – nie wiem, czy ot nie był jakiś grzyb. I noszę się z zamiarem przestawienia ich z południowego okna na północne. Zdaje się, że fiołki nie przepadają za otwartym słońcem, pomimo, że z nazwy są afrykańskie.
Wybieramy się do Babci lada dzień. Aż się boję widoku jej fiołków, bo przypuszczam, ze są okazałe i że na ich widok oczy mi się otworzą szeroko ze zdumienia.
Ale skoro Babci tak ładnie fiołeczki potrafią rosnąć to znaczy, że i mi również. Co jest pocieszające.
Będę je zabawiała rozmową i może je to zachęci. :)

Brak komentarzy: