piątek, 19 lutego 2010

Vancouver prawie zdobyte

Kolejny czwartek, kolejne wyjście na lodowisko. Zbieraliśmy się tak od kilku dni i jakimś sposobem padło znów na czwartek. Może stanie się to naszą tradycją, że czwartki na lodzie?
Tym razem wybraliśmy się na lodowisko przy Globusie. Odkryte. Jest ciepło, śnieg się topi, więc nie było ryzyka, że zamarzniemy na sopel.
Lodowisko odkryte jest malutkie w porównaniu do Icemanii. Przynajmniej o połowę mniejsze, a w zasadzie, to może i o więcej. No i nie mają tu takich wygodnych rozwiązań, jak szafki z elektronicznym zamkiem, w ogóle szafek jest za mało i dla nas nie wystarczyło. No i samo dojście z budynku do lodowiska, już w łyżwach, po gumie, jest dosyć niewygodne. Ale pomijając te niedogodności, dotarliśmy na lód. W tym samym składzie pracowym, tym razem nie było Małej Słoninki i Piotrusia Pana.
Bilet dostaliśmy na trzy godziny.
Na lodowisko było mnóstwo małych dzieci, które dopiero uczyły się jeździć, w większości uczepione pingwinków-chodzików. Ten drób łaził po lodowisku wzdłuż i w poprzek i trzeba było go omijać. Dzieci zupełnie beztrosko właziły innym pod nogi i jakoś nie myślały o tym, ze zaraz zostaną stratowane, rozjechane i powalone na lód.
Generalnie to jeżdżenie na tym lodowisku polegało na robieniu slalomu – omijaniu i wymijaniu. Świetne ćwiczenie na naukę jazdy.
Tym razem tylko kilka okrążeń zrobiłam uczepiona ręki Marcina, po czym już nie bardzo miałam kogo się czepić, więc zdałam się na własne siły. I co? Okazało się, że umiem jeździć!! Ani jednej wywrotki, ani jednej kolizji, udało mi się przejeździć prawie trzy godziny bez wjechania w kogokolwiek, za to wyprzedzając wszystkich, bo w końcu załapałam jak to się robi! Jak się jeździ na łyziach, skręca, wymija, hamuje. Słowem, już umiem i idzie mi to całkiem dobrze!
Teraz jednak zamarzyła mi się znów Icemania, wielkie lodowisko, na którym można się rozpędzić i da się jechać prosto, a nie kręci się w kółko.
W dodatku wczoraj na tym małym lodowisku nikt nie zarządzał zmiany kierunku jazdy i całe trzy godziny jeździliśmy w jedną stronę. Na Icemanii co godzinkę ktoś przez megafon mówi „A teraz stajemy, odwracamy się i jedziemy w przeciwnym kierunku.”
Wróciłam z lodowiska przeszczęśliwa, że potrafię jeździć! Prawie że pojechałam prosto do Vancouver. :)
Tematem przewodnim tego wyjścia był piruet. Nikt z nas niestety nie uzyskał tej sprawności, która pozwoliłaby się odwrócić na lodzie. Najbliższy był Marek, który uprawiał różne formy jazdy figurowej. Najśmieszniejsze były jego bliskie spotkania z innymi łyżwiarzami. Raz zajechał mu drogę chłopaczek, który ledwo mu sięgał do pasa. Marek wjechał w chłopca, ale nie wywalił się, tylko wziął go w objęcia, podniósł i obkręcili się z rozpędu, po czym mały został postawiony na lodzie i pojechał w swoją stronę. Akrobacja iście cyrkowa! Po jakimś czasie doszłyśmy z Kariną do wniosku, że Marek przyszedł na to lodowisko aby się poprzytulać. :)
Nasz zapał do jeżdżenia na łyżwach wzrasta w miarę, jak rosną nasze umiejętności. Za tydzień planujemy kolejne wyjście. Może tym razem wyciągnę Łukasza, chociaż on nie pali się do łyżew. No i musielibyśmy iść w inny dzień, niż czwartek, bo Łukasz w czwartki pływa. Zobaczymy. W każdym razie chęci nie straciliśmy.

1 komentarz:

marko pisze...

Przytulanki w modzie, pare dni temu zreszta wychodzac z metra prawie trafilbym prosto w objecia calkiem milo wygladajacej dziewczyny, nie wiedzac ze obchodzimy swiatowy dzien przytulanek!!!