piątek, 19 lutego 2010

Lepsza wizja

Po roku zastanawiania się czy iść czy nie iść poszłam na badanie soczewkowe.
Temat dobrania sobie soczewek kontaktowych, zamiast okularów, chodził mi po głowie od bardzo dawna. Mniej więcej od tak dawna, od kiedy okazało się, że jestem ślepawa na to, co dookoła mnie, bo kiepska wizja doprowadziła mnie do przekonania, że nie warto się wysilać i rozglądać, gdyż i tak niewiele to daje.
Jakoś niewygodnie mi chodzić w okularach i o ile jeżdżę w nich bezwarunkowo zawsze, zabieram do kina, teatru i na zakupy i opracuję w nich przed komputerem, o tyle przez pozostałą część dnia trzymam się od okularów z daleka.
Swoją drogą, to jest ciekawe, jak można nabrać nawyków; kiedy siadam do komputera w pracy, od razu czuję potrzebę założenia okularów. Ale kiedy wyjdę na przerwę, po przekroczeniu progu kuchni od razu czuję równie silną potrzebę zdjęcia ich z nosa.
Inna sprawa, że denerwuje mnie, to że okulary zawężają pole widzenia, że parują, pada na nie deszcz i że w ogóle są na nosie. Lubię je bardzo, ale tylko w określonych sytuacjach, kiedy jestem do nich przyzwyczajona.
Przed soczewkami jakoś się wzbraniałam. Podstawowe pytanie brzmiało na ile mój astygmatyzm skoryguje się sam, bo może będzie wymagać soczewek torycznych, a to trochę komplikuje sprawę. I tak się wahałam, decydowałam i zmieniałam zdanie. Ewa się ze mnie śmiała, ale w końcu przyszedł moment, kiedy wybrałam się na oględziny.
Poszłam do swojej okulistki, ma ona uprawnienia na dobór soczewek, zdecydowanie wolałam ją, niż przypadkowego okulistę w salonach optycznych.
Wizyta była koszmarnie długa. I śmieszna.
Najpierw standardowe badanie, dowiedziałam się tyle, że wada wzroku by nie była taka uciążliwa, gdyby nie różnica między wadą w jednym oku, a w drugim. To mocno pogarsza widzenie i tylko dlatego tak źle mi patrzeć bez okularów.
Astygmatyzm skoryguje się pod kontaktem sam. Dobra wiadomość.
No i przyszła pora na naukę zakładania i zdejmowania soczewek. Najpierw założyła mi je okulistka. Poszło jej dosyć gładko, nie całkiem, ale widać miała w tym ogromną wprawę.
A potem miałam ja sama się nauczyć.
No i zaczęło się!
Pytanie: jak włożyć sobie do oka kawałek folii??? Jak odkleić soczewkę od palca?? Jak przykleić ją do oka, nie wydłubując go sobie jednocześnie? Jak wyjąć przyklejoną do oka soczewkę??
Miałam mnóstwo pytań, niestety były to pytania retoryczne, do mnie samej, bo okulistka powiedziała mi, co miała powiedzieć, a reszta zależała już od moich umiejętności.
Przede mną w gabinecie był jakiś obcokrajowy student, który po mniej więcej godzinie ćwiczenia przed lusterkiem, nie zdołał ani wydłubać sobie soczewki z jednego oka, ani włożyć soczewki do drugiego. W końcu okulistka wyjęła mu oba kontakty i wyszedł z gabinetu w okularach i chyba tylko z nadzieją, że kiedyś to opanuje.
Zakładanie soczewek wydawało mi się całkiem łatwe, do momentu, kiedy sama nie zasiadłam przed podświetlanym lustereczkiem i nie spróbowałam tego dokonać.
Przez pierwsze piętnaście minut rozkminiałam, jak się wkłada to niepozorne coś do oka. Za nic nie mogłam tego zrobić! Najpierw soczewka nie chciała się odkleić od palca. A kiedy już obczaiłam, że trzeba ją nieco bardziej osuszyć - dla odmiany: za nic nie chciała przylgnąć do oka! Zabawa na całego.
Gdzieś po kwadransie zaczęłam nabierać przekonania, ze tego nie da się zrobić i ręce mi powoli opadały. Zaczęłam żywić pewne podejrzenia, że tego wcale nie da się zrobić i że noszenie soczewek jest jedną wielką mistyfikacją.
Przemknęło mi przez myśl, że przecież ludzie to robią! I faceci też! A to przecież kobiety robią sobie co rano artystycznie misterny makijaż, kreski na powiekach, cieniowanie, tusz na rzęsach i jeszcze wiele innych skomplikowanych i wymagających zegarmistrzowskiej precyzji trików, dzięki którym po wyłonieniu się zza toaletki są do siebie w ogóle podobne.
Więc jak to możliwe, że nie potrafię założyć sobie szkła kontaktowego??
I wtedy zrozumiałam biednego studencinę, który nie mógł tej sztuki opanować!
Ale nic, zaparłam się. Skoro opanowałam sztukę robienia makijażu do względnej perfekcji, to i szkła potrafię sobie założyć.
Po kilkunastu nieudanych podejściach zdołałam założyć jedną soczewkę. O! To był wieeelki sukces. Odwrotnie proporcjonalny do wielkości soczewki.
Teraz przyszła pora na zdejmowanie soczewek. I.... ups! Jak to się robi!?
Zsunąć soczewkę w dół.... Ok, to nawet można zrobić. Schwycić i wyjąć... Taa... Akurat! Ani schwycić, ani tym bardziej wyjąć. Po wielu podejściach, po zatarciu sobie oka i po rozważeniu pomysłu, że wykonam zaraz telefon do przyjaciela i zapytam Jaroszkę, jak to się robi - w końcu zdołałam wyjąć soczewkę. Okazało się, że to działa, ale nie przy suwaniu w dół, tylko w bok.
Wyszłam od okulistki rozbawiona. Ale też zadowolona, że jednak dało się tego nauczyć.
Teraz drugi etap eksperymentu - wypróbowanie soczewek. No cóż, trzeba się rozwijać i uczyć coraz to czegoś nowego, będzie wesoło. :)

Brak komentarzy: