poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Jedno do przodu

I wesele się odbyło. Jedno z dwóch, jakie mamy w agendzie na sierpień. Było wesoło. :)
Sukienki kupiłam, jakimś cudem, zrządzeniem losu i dzikim fartem, normalnie aż nie chce mi się wierzyć, że udało mi się tego dokonać! A jeszcze tydzień wcześniej sytuacja na froncie walki o przyodziewek wyglądała nader beznadziejnie.
Po tym, jak Kamisio przypomniała mi, że nie byłam jeszcze w sklepach De facto, ja sobie przypomniałam (chociaż Kamisio twierdzi, że to ona mi przypomniała - może być, nie będę się upierać :) ) że De facto ma jeszcze sklep internetowy, trochę wyprzedażowy, w którym jest całkiem spory asortyment. Mam z resztą wrażenie, że asortyment jest coraz większy, bo dawno tam nie zaglądałam i nie pamiętałam, aby wcześniej był aż taki wybór, jak teraz. A tymczasem w sklepie tym znalazłam 15 stron sukienek, po jakieś 40 sztuk na każdej. Było w czym wybierać i wbrew temu, co widziałam w sklepach naziemnych - w necie były fasony zupełnie przyzwoite, czyli nie udziwnione i ładne. Kobiece i eleganckie.
Znalazłam dwie naprawdę ładne sukieneczki i kilka wartych przyjrzenia się. Po naradzie z Łukaszem i przezornie z Kamisio-moim-prywatnym-krytykiem kupiłam obie, bo w sumie cena wychodziła za nie i tak niższa nieco, niż za jedną sukienkę z nowej kolekcji w sklepie stacjonarnym. Zapłaciłam 260zł, przesyłka wyszła za darmo przy takiej kwocie zamówienia.
Wyszłam z założenia, że od biedy mogę je przecież odesłać, ale nie przypuszczałam, aby tak się stało, bo De facto ma niezwykle stabilną rozmiarówkę, która w dodatku jest adekwatna do faktycznych rozmiarów, jakie się nosi. Nie jest ani zawyżona - jak w Orsay, gdzie kupuję spodnie i spódnice wyłącznie w rozmiarze 34, a w moim standardowym rozmiarze 36 mogę pomieścić co najmniej trzy nogi - ani zawyżona. Ani też nie jest nierównomierna, bo 36 w De facto jest zawsze na mnie dobre, nie ważne, jaką część garderoby założę, co jest nie do pomyślenia w Orsay, gdzie koszule przymierzam w rozmiarach 34-38 zależnie od fasonu.
W ciemno więc kupiłam sobie dwie sukienki w rozmiarze 36 i w niedzielę koło godziny 21-szej przelałam należność za pomocą Płacę z Inteligo. Kasa była na rachunku De facto on line. Spodziewałam się więc szybkiej wysyłki. Nie spodziewałam się jednak, że następnego dnia około godziny 11-tej rano dostanę maila z informacją, że paczka już została nadana. Określenie "ekspres" wydaje się za powolne dla takiego tempa realizacji zamówienia! Chylę czoło! :)
Paczka przyszła we wtorek, ja jednak za późno wróciłam, więc nie miałam jej jak odebrać. To chyba wtedy uprawiałam plotki z Kasią do późnego wieczora.
W środę jednak po wyprawie do Kazimierza wróciłam do domu na przymierzanie sukienek, które mi odebrał z poczty Łukasz. Razem ze mną była Kamisio i Amelka, możecie sobie więc wyobrazić, jaka zrobiła się rewia mody. Na dodatek w środę Jola pożyczyła mi sukienkę od swojej siostry, miałam więc 3 nowe opcje na wesele i oczywiście każda z nas, bez względu na wiek i rozmiar musiała przymierzyć każdą sukienkę przynajmniej raz. Niektóre nawet dwa razy.
Sukienka od Joli okazała się na mnie za duża, kolor był też nie mój, taki błyszczący turkus, wyglądałam w nim trochę trupiowato, za to Amelka z miejsca się w niej zakochała i marzyła, aby już nie musieć jej zdejmować. Kamisio zakochała się w biało-czarnej sukience z De facto, w której bez specjalnych starań wygląda się, jak milion dolarów. Ja natomiast nie mogłam się zdecydować, czy wolę biało-czarną, czy różową.
Buty miałam do obu, akurat butów ci u mnie dostatek, gorzej z torebkami, bo oczywiście miałam pożyczone od Mamy, Kamisio i nawet Ewy. Słowo daję, że moja garderoba elegancka ma poważne braki. Kamisio pozbierała z domu wszystkie torebki kopertówki w kolorze brązowym / czarnym i szarym, a ja po tej akcji poczułam się, jak żebrak, co wszystko musi pożyczać. Prawie jak kopciuszek. :)
Gorzej z żakietami, bo nie mam brązowego, a do tej różowej bardzo by pasował.
Póki co jednak udało się skompletować dwa zestawy z tego, co miałam w szafie, tudzież zdobyła Kamisia i odetchnęłam z ulgą, bo nareszcie miałam problem z głowy i opcje na wesela.
Teraz za to pojawił się inny problem - dylemat, w której sukience pójdę na które wesele. :)
Słowo daję, że kobiecie trudno jest dogodzić! Chyba wszyscy faceci są usprawiedliwieni w tych swoich stereotypowych żartach na temat pełnej szafy i braku ubrań (tak Marco, doskonale rozumiem Twoją Sioistrę :)) ) i braku zdecydowania u kobiet.
Cóż mogę powiedzieć...
Wyszło tak, że do soboty skłaniałam się ku różowej sukience i jeszcze w sobotę po południu powiedziałam Mamie przez telefon, że pójdę w niej. Po czym godzinę później wyszłam z mieszkania w biało-czarnej sukience i byłam bardzo zadowolona z mojego wyboru.
W ogóle to ta sukienka była zdeczka za wąska. Dosłownie o centymetr, półtora, akurat tyle, ile trzeba, aby przelatywała luźno przez biodra i opadała gładko w talii. Zamiast tego jednak w talii zostawała trochę niedoprostowana i musiałam ją obciągać, aby nie mieć takiego wypchanego powietrzem pustego miejsca z tyłu w talii. Postanowiłam więc odchudzić się z tych jednego-do-półtora centymetra przed sobotą. I od czwartku, przez dwa dni żywiłam się mlekiem z płatkami kukurydzianymi. Ostatnio nie mam apetytu, więc nie było to problemem. Poza tym miałam trochę latania po pracy po mieście, wiec nie miałam też okazji za bardzo na obiadowanie. No i w sobotę okazało się, że jestem o ten centymetr / półtora chudsza, a sukienka spada mi gładko na biodra i nic się nie marszczy, ani nie sterczy.
Za tydzień kolej więc na różową. Bo chyba dwa razy w tej biało-czarnej sukience nie pójdę, chociaż w zasadzie to nic nie wiadomo do ostatniej chwili.... :)

1 komentarz:

marko pisze...

Wiesz, jak tylko tak napisalem niczego tez przy tym nie majac na mysli, po to ostatecznie sa szafy, garderoby, to wzystko ma swoj sens, wyglad jak zawsze w cenie!!! chociaz czasem niektore kreacje potrafia naprawde doprowadzic o zero jedynkowy zawrot glowy!