wtorek, 2 sierpnia 2011

Sukienka idealna

Trwają poszukiwania sukienki idealnej.
Od wiosny szukam jakiejś sensownej sukienki, która by się nadawała na wesele. W maju na wesele Rafała i Anety chciałam już mieć jakąś nową, bo ileż można chodzić na wesela w jednej i tej samej sukience pożyczonej od siostry? Kamisio co prawda ma śliczną ta sukieneczkę – szara w czarne drukowane ornamenty, z błyszczącego materiału a la tafta, rozszerzana, z czarną szarfą w pasie. Super sukienka. Kupiona z resztą w Orsayu i to z jakim zaangażowaniem!
Kamisio potrzebowała kreacji na jubileusz Zespołu Tańca Ludowego Mały Głusk, w którym tańczyła przez całą podstawówkę. Upatrzyła sobie w sklepie Orsay dwa ładne sukieneczki wieczorowe – tą szarą i taką małą czarną. Zanim jednak wybrały się po nie z Mamą, żadnej z tych sukienek już nie było w jej rozmiarze. Była niepocieszona. Ale od czego ma się siostrę? Siadłam do netu, wyszukałam sklepy Orsaya w Krakowie, gdzie Mama wtedy bywała co drugi łikend robiąc studia podyplomowe i wydzwaniałam cierpliwie do wszystkich po kolei pytając, czy mają te sukienki w rozmiarze 36. W Krakowie niestety się nie znalazły. Nic to, wzięłam na tapetę Wawrszawę, gdzie mam przecież znajomych. W Wawie znalazły się obie sukienki i to obie w jednym sklepie. Pani mi je odłożyła, a ja poprosiłam Goliszkę, aby je odebrała i mi wysłała. Aga nie miała nic przeciwko, poszła po pracy i odebrała je zaraz następnego dnia, a dwa dni później dostałam je w paczce przez Pocztę Polską.
Sukienki były strzałem w dziesiątkę, Kamisio obskoczyła w nich jubileusz, potem jakieś inne imprezy, pewnie głównie wesela, a i ja sama skorzystałam, bo w tej szarej byłam już na 3 weselach w ciągu ostatniego półtora roku.
Czy to jest jakiś obciach chodzić na wesela w tej samej sukience?
No nie wiem, ja zawsze mam taki problem z kupieniem sukienki, że chętnie chodzę w jednej i tej samej, dopóki mi się nie znudzi, albo dopóki goście na kolejnych weselach nie zaczynają się powtarzać.
Po trzecim weselu jednak miałam już lekki przesyt tej sukienki, a poza tym ona podkreśla moją niechlubną tendencję do garbienia się i czasami wyglądam w niej nieco koślawo. Poza tym jest piękna. A na dodatek na ostatnim weselu pękło mi takie plastikowe coś, w ramiączku i przez to jedno ramiączko mi odpadło. Tak sobie niefortunnie usiadłam, że ten plastikowy element w ramiączku pękł i ramiączko puściło. Zdarzyło się to w środku wesela majowego, więc musiałam jakoś sobie z tym poradzić na czas do końca wesela. Najpierw zdjęłam drugie ramiączko, ale to był zły pomysł, bo niby ta sukienka się trzymała bez nich, ale jakoś nieprzekonująco. Nałożyłam więc sobie jedno ramiączko i chodziłam do końca wesela w bolerku.
Teraz jednak czuję potrzebę nowej kreacji weselnej. Tylko skąd ją wziąć? Po tym, jak zlazłam wszystkie sklepy wzdłuż i w poprzek i nic nie znalazłam w nich – NIC, ale to zupełnie NIC! – straciłam trochę zapał. Ostatnio w De Facto w Leclercu znalazłam jedną całkiem ładną, ale nie jakąś zachwycającą. Kolorystyka taka sobie – ecru i jakiś ciemny beż. Z przodu mogła być, tył za to miała taki sobie zwyczajny. Nie bardzo by mi do czegoś pasowała, chociaż od biedy brązowe sandały na szpilce mam, ale jednak nie była ona taka piękna, aby się nią zachwycić, a cenę swoją miała. Za 180zł wolałabym kupić coś, co do mnie naprawdę przemawia, a nie coś – cokolwiek.
Od wiosny nie trafiłam wiec w sklepach nic, co dało by się kupić, a w tym roku, jak nigdy po sklepach chodziłam dużo. I tak o, bo akurat byłam w okolicy, więc wchodziłam bez okazji i oglądałam, co na wieszakach wisi, i po wyprzedażach chodziłam dużo. NIC. Zero ładnych sukienek koktajlowych.
W piątek, kompletnie już zrezygnowana wpadłam na pomysł reaktywowania mojej starej sukienki, która ma nawet ponadczasowy charakter. Mama nawet w sobotę wyekspediowała Tatę do mnie z przesyłką, zawierającą oprócz pysznej szynki domowej roboty – takie rzeczy potrafi mój Tata - nowy blender Philipsa i moje stare sukienki. Jednak o ile szynka jest super, a blender wypasiony, to sukienka taka sobie. Głównie dlatego, że ma malinowy kolor, a ja jakoś dostałam alergii na czerwienie i tym podobne. Mam nawet na nią koncept, tylko ten kolo mnie odstrasza. Ale chyba coś z nią pokombinuję, będzie w razie czego kolejne wyjście awaryjne.
Po tym, jak już sobie pojęczałam, ze nie mam w czym iść, a wesela przede mną dwa – Gosia pożyczyła mi jedną swoją sukienkę, która na słowo honoru jest dobra na mnie, chociaż ja nie jestem tak hojnie obdarzona przez naturę – i która jest bardzo ładna. Nie leży jednak na mnie zbyt świetnie, więc nie do końca rozwiązała mój problem. Jest natomiast wyjściem awaryjnym, w razie jakby coś. Potem Jola, którą już przeciągnęłam po sklepach, w poszukiwaniu sukienki idealnej – wpadła na pomysł, że pożyczy od siostry jakąś sukienkę, która by się nawała. I sądząc po zdjęciu nadawała by się, pod warunkiem, że będzie na mnie dobra. Przekonamy się.
Ja jeszcze szukam. Może coś wpadnie w ostatnim momencie. Trochę to nie jest w moim stylu, żeby tak zostawiać to na ostatnią chwilę, bo to poważny zakup, a w sobotę pierwsze wesele. Ale co zrobić…
Magda, która będzie panną młodą na drugim weselu w przyszłym tygodniu, zapytała mnie dzisiaj, czy kupiłam już sukienkę. Hmm… dobre pytanie. Bardzo na miejscu.

Brak komentarzy: