czwartek, 27 maja 2010

Wielbłąd arabski

W sobotę na grillu znajomi mojego brata opowiadali o tym, jak to kiedyś przewiozła ich jakaś koleżanka swoim autem. Laska miała nadzwyczajny talent do beztroskiego prowadzenia samochodu, wbrew przeróżnym zasadom i ku przerażeniu pasażerów. Chłopaki mieli śmierć w oczach. Koleżanka na przykład zignorowała znak "ustąp" i wyjechała z podporządkowanej bez oglądania się nawet na drogę główną. Na szczęście nic nie jechało, ale kiedy chłopaki, cokolwiek przestraszeni, wydusili z siebie, że tam była znak "ustąp pierwszeństwa" koleżanka zapytała tylko:
- Tak? Gdzie? - zupełnie zaskoczona
Lusterek nie używała wcale, jeździła od prawej do lewej, jak się jej podobało, zupełnie nie patrząc, czy coś jedzie koło niej. Generalnie każdy kierowca znajdujący się w jej pobliżu musiał radzić sobie sam i sam się o siebie martwić.
Wspomnienia po tej przejażdżce na wariata obaj - mój brat i jego kolega mieli nieciekawe. Chyba nawet powzięli postanowienie, że więcej z nią już samochodem nie jeżdżą. Na pewno nie z nią w roli kierowcy.
Marek opowiadał to wszystko z wielkim przejęciem i niedowierzaniem, że w ogóle można tak jeździć! Lekkomyślnie - to za mało powiedziane.
Na koniec swoich wywodów podsumował, że to zupełnie, jak w jakiejś Arabii, gdzie wsiada Arab do auta, nie ma lusterek, kierownicy i jedzie na wariata!
- To się wielbłąd nazywa, nie auto. - poprawiłam go.

Brak komentarzy: