czwartek, 6 maja 2010

Leniwy tydzień

No i co? Na koniec kwietnia wyleniłam się cały tydzień w domu. W domu, czy nie w domu, ale wyleniłam się, bo jeśli się nie pracuje na etacie, to jest to dla mnie równoznaczne z lenieniem się.
Ostatnio wolne dni miewałam rzadko i zawsze z jakimś przeznaczeniem. Najczęściej jakiś wyjazd urlopowy, albo załatwienia, cokolwiek - moje wolne dni były przeważnie na coś dedykowane i nie pamiętam już, kiedy ostatni raz miałam wolne dni bez konkretnego celu.
A tu nagle miałam ciurkiem pięć dni zwolnienia i trzy dni łikendu.
I zero planów, ze wskazaniem na wypoczynek.
No wyobraźcie sobie, jak dziwnie się poczułam pierwszego dnia w domu!
Do domu wróciliśmy w poniedziałek wieczorem. Wykończeni drogą i stresami. Wtorek przesiedziałam grzecznie w domu, naprawdę ledwo żywa, odzyskując siły.
W środę myślałam, że jest wtorek, zupełnie już ogłupiała od ilości wolnego, nie mogłam się doliczyć dni. Weszłam na stronę Cinema city, aby zobaczyć repertuar na środę, bo pomyślałam, że może skoczymy do kina na Środy z Orange. Ku mojemu zdumieniu repertuar zaczynał się od środy. Zgłupiałam. A gdzie wtorek? Przecież repertuar zawsze zaczyna się od dnia bieżącego! Po dłuuugiej chwili gapienia się w ekran monitora bez zrozumienia tego, co widzę, zaczęła mi kiełkować myśl, że chyba to jest właśnie środa, że chyba coś mi się pomyliło, a nie im. Po długim zastanowieniu rozważeniu za i przeciw, przejściu wszystkich stanów emocjonalnych towarzyszących dramatycznym wieściom - doszłam do stanu akceptacji i pogodziłam się z myślą, że mój tydzień trzeba przeorganizować, bo to jednak jest już środa, a wtorek po prostu przegapiłam.
W czwartek wybrałam się z PITkiem do rozliczenia do rodziców. Jedyną osobą ogarniającą PITy i rozliczenia podatkowe jest Mama i poleciałam do niej po ratunek, bo czas już naglił, koniec kwietnia za pasem, a nasz PITek w lesie. W ramach integracji odwiedziłam jeszcze Justi, na chwilę plotek i herbatkę.
W piątek poleciałam z PITkiem do urzędu skarbowego, korzystając z pięknej pogody, przewędrowałam się po mieście. Ach, jak to było wspaniale w taki ciepły i słoneczny dzień przejść w południe po mieście, zamiast siedzieć w pracy i spoglądać tęskno przez okno.
I tym sposobem zwolnienie dobiegło końca.
Tyle w nim było dobrego, że nie stresowałam się pracą i spałam snem sprawiedliwego. Padałam spać o 22 i zasypiałam chwilę po przyłożeniu głowy do poduszki. To do mnie niepodobne! A spałam kamiennym snem do rana, po czym budziłam się koło 9tej pełna energii. Doszłam tym samym do przekonania, że moje kłopoty ze spaniem są wynikiem stresującej pracy. Chyba za wiele o niej myślę świadomie i podświadomie. I cóż tym można zrobić?
We wtorek wróciłam do pracy i moje szybkie usypianie skończyło się, jak ręką odjął. Wróciłam do przewracania się po łóżku godzinami i jakoś nie mogę się wyluzować.
W długi łikend Łukasz pracował na popołudnia, więc byłam zdana na siebie. Pogoda była średniawa, u rodziców już się nabyłam, nie miałam zacięcia na szukanie towarzystwa, więc zajęłam się trochę gotowaniem, trochę praniem. I oglądałam świetne filmy. Głównie komedie. Doczytałam też w końcu "Baranka" Ch. Moore'a, bo jakoś nie mogłam tego zmęczyć, chociaż książka mi się podobała.
Kiedy już mnie znudziło siedzenie w domu, w poniedziałek - ostatniego dnia wolności - nabrałam ochoty na wędrowanie. Najpierw odwiozłam Łukasz do pracy, z zamiarem pojechania do rodziców, ale pod pracą doszłam do przekonania, że jakoś niespecjalnie mam nastrój aby do nich jechać, zostawiłam więc auto Łukaszowi i poszłam do domu na piechotę. Siąpiło. Doszłam cokolwiek zmoknięta, ale kurtka mi nie przemakała, buty miałam wygodne, a do słuchania niekończącą się "Lalkę".
Ledwo doszłam do domu, zadzwoniła Justi z pytaniem czy mam ochotę na spacer, bo przestało padać, a ona właśnie wróciła do domu. No właśnie miałam ochotę na spacer, nawet wielką! I poszłyśmy na długi spacer w plener i dzikie chaszcze. I mój leniwy tydzień zakończył się dosyć aktywnie.
Musze przyznać, że to było bardzo przyjemne zwolnienie. taka miła odmiana od codzienności. Poza tym, że przypomnienie w komórce przypominało mi o tym, aby wziąć leki - cieszyłam się każdym wolnym dniem i dla odmiany pożyłam sobie w bardzo spokojnym tempie, bez pośpiechu, stresów i planów.
A od wtorku mam zapakowane każde popołudnie aż do wieczora i skończyło się leniuchowanie, wróciłam do żwawego trybu życia, poziom stresu gwałtownie skoczył i wszystko wróciło do normy.

Brak komentarzy: