środa, 5 maja 2010

Ilonia losu

Przyjechała wczoraj do nas Kamisio Mała Słoninka niby po to, aby pouczyć się angielskiego. Zanim zabrałyśmy się za angielskie konstrukcje, obgadałyśmy całą listę tematów. W sumie już dawno nie miałyśmy okazji sobie poplotkować, więc było co nadrabiać.
Temat zszedł się nam na pogrzeb E. Wojtasa, jednej z ofiar katastrofy samolotu pod Smoleńskiej. Pogrzeb był w zeszłym tygodniu w Lublinie na cmentarzu przy ul. Lipowej.
I co? I fantazja ułańska Polaków nie zawiodła.
Jakiś gość, wiekowy już, więc wydawało by się, że miał czas nabrać rozsądku, wymyślił sobie, że... przeskoczy betonowe ogrodzenie cmentarza. Bo przecież po to właśnie się stawia betonowe grube mury, aby ktoś je przeskakiwał!
No i człowiek wpadł do grobu po drugiej stronie muru, płyta nagrobna pękła, przywaliła go i umarł na miejscu.
Facet miał 54 lata. Pewnie miał rodzinę i dzieci. Zastanawia mnie, co on mówił tym dzieciom? "Kiedy widzicie betonowe mury, to je przeskakujcie!"?
I jak w ogóle może przyjść człowiekowi do głowy, że idąc na czyjś pogrzeb, należy przeskoczyć ogrodzenie? Bo co? Bo nie widział? Bo chciał się dopchnąć bliżej?
Motywy jego działania są dla mnie niepojęte. I cała koncepcja też bezsensownej śmierci na życzenie. Zapewne było to bardzo ludzkie, bo to nie tajemnica, że ludzie potrafią wymyślić najgłupsze rzeczy, ale jednak zdumiewająco bezsensowne.
Ta śmierć nadaje się do kategorii nagród Darwina - przyznają je za najgłupsze pomysły ze skutkiem śmiertelnym.
I oczywiście jest bardzo ironiczna, zwłaszcza w kontekście wszystkich zdarzeń, jakie wiążą się z tą katastrofą pod Smoleńskiem.

Kamisio właśnie o tej ironii losu mówiła. Jedna ironia, że katastrofa wydarzyła się w rocznicę zdarzeń katyńskich, że zamiast o obchodach tam, mówiło się o śmierci ofiar katastrofy, druga ironia, że wybuchł wulkan dokładnie w tygodniu przed pogrzebem prezydenta i większość ważnych gości nie przyleciała, a kolejna ironia, że teraz na pogrzebie jeden z żałobników taki dał popis.

Siadaliśmy właśnie do zupki ogórkowej, Łukasz wszedł do kuchni, gdzie my plotkowałyśmy i siadając do stołu zapytał Kamisio:
- A o jakiej Ilonie mówiłaś?
Popatrzyłyśmy tak na siebie z Kamisio, cokolwiek zdumione, bo imię "Ilona" nie padło między nami ani razu.
- Ironii chyba... - podpowiedziałam.
No i zrobiło się śmiesznie. Łukasz podsłuchując z pokoju przesłyszał się i z ironii zrobił Ilonę. I tyle było tych Ilonii, Ilonia taka i Ilonia taka...
A mnie to tak rozbawiło, że chodziłam cały wieczór za Łukaszem i wybuchałam śmiechem, jak tylko mi się to przypomniało. I mówiłam teksty w stylu:
- Co za Ilonia losu!
Łukasz ewakuował się w końcu na basen, Kamisio pojechała do domu, a ja zostałam sama z nowym odcinkiem Dra House. I Ilonia przestała mnie śmieszyć. Ale co się uśmiałam, to moje. :)

Brak komentarzy: