czwartek, 6 maja 2010

Masło na ratunek

Dzisiaj przyszłam do pracy rano i już po pięciu minutach zaczęłam marzyc o kremie do rąk. A pech chciał, że nie miałam swojego, bo zabrałam do domu i od wtorku jakimś cudem jeszcze nie udało mi się go donieść z powrotem do pracy. Codziennie w pracy obiecuję sobie, że wieczorem włożę go do torebki i przyniosę do pracy i codziennie o tym zapominam. A dzisiaj moje ręce zaczęły pragnąć odrobiny kremu.
Kremu, jak na złość nie miał nikt. Co prawda zapytałam tylko Magdę, bo żadna inna kobieta nie siedzi już w naszym pokoju, tylko my dwie. Magda nie miała.
Niepocieszona zajęłam się pracą, planując w duchu, że przy kolejnej przerwie kawowej poproszę Agatę, aby przyniosła mi krem, o ile go ma.
Zanim jednak wybraliśmy się na przerwę, do pracy przyszła Ewa. I co? I z nieba mi spadła! Przyniosła mi do wypróbowania masło Shea do ciała.
O tym maśle mówiła mi już dawno temu. Zachwycona jego długotrwałym działaniem. Kupiła takie opakowanie masła z jakiejś dobrej firmy w drogerii, namówiona przez sprzedawczynię, która tak jej dobrze doradzała. Ewa w maśle się wprost zakochała, a najbardziej ją zachwyciło to, że skóra jest nawilżona przez kilka dni po jego użyciu. Ewa stwierdziła, że nie musi go używać po każdym prysznicu, starczy go użyć raz na tydzień i jakoś się jego dobroczynne składniki nie wypłukują ze skóry.
Wtedy trochę obśmiałam Ewy opowieści, no ale nic nie poradzę na to, że rozmowy z nią mnie zawsze bawią i że zawsze znajdzie się okazja, aby sobie zażartować. Z masła sobie też pożartowałam. Naprawdę, niewdzięczność to moje drugie imię. :) Albo może ilonia...:)
Ewa się jednak nie obraziła, cierpliwie wytłumaczyła mi, jak dziecku, że masło jest dobre, balsamy natomiast nie są dobre i gorąco mi to masło polecała.
Ja w tym czasie zaopatrzyłam się chyba w trzy balsami rożnego rodzaju, działające z różnym skutkiem, ale że moja skóra po zimie się mocno domagała nawilżenia, to tak ją starałam się ratować.
Masła sobie nie kupiłam, bo to już by była cała galeria nawilżaczy do skóry, a ja tak niespecjalnie lubię magazynować kosmetyki.
Ale Ewa o mnie i o maśle nie zapomniała i dzisiaj znienacka przyniosła mi go do wypróbowania.
Moje ręce ucieszyły się z tego niesamowicie. Ja się zdziwiłam. Ewa natomiast spokojnie i rzeczowo zapoznała mnie z ulotką na temat poświęcenia afrykańskich kobiet, z jakim one to masło shea wyrabiają i kazała mi go wypróbować.
No i tak - jeśli masz przyjaciół to nie zginiesz i nawet w takich upierdliwych drobnostkach cię poratują. :)
Masło shea Ewy dramatycznie i natychmiastowo podniosło mi komfort pracy, bo ręce nim posmarowane od razu przestały mi dokuczać. A do tego jeszcze ładnie mi pachniało. :)
A najlepsze w całej tej historii jest to, że Ewa o mnie pomyślała i jakimś szóstym zmysłem przyniosła mi do wypróbowania to masło akurat dzisiaj, kiedy ja tak potrzebowałam jakiegoś kremu. :)

Brak komentarzy: